fbpx

100 lat samotności

7 min czytania
udostępnij:
FacebookTwitterEmailPinterestShare

Podsumowanie:

Reading Time: 7 minutes

Samotność jest bardzo brzydkim słowem. Jest napiętnowaniem. Atakuje z dwóch stron – jak jesteś samotny, coś z Tobą nie tak. Jak się czujesz samotny, to też coś z Tobą nie tak.

W dzisiejszym świecie najlepiej nie być samotnym, ale kochać samotność, kiedy się przytrafia, bo inaczej jesteś niesamodzielny i uzależniony od ludzi. Tyle, że kiedy KOCHASZ samotność, wtedy ona przestaje być samotnością. Jest twoim czasem, odosobnieniem, wyciszeniem, jakkolwiek to nazwiesz, ale nie samotnością…

Wiele lat badań psychologicznych nie zmieniły faktu, że ludzie najczęściej popadają w depresję, popełniają samobójstwo, lub, w najlepszym wypadku, zostają w swojej prywatnej czarnej dziurze z powodu poczucia osamotnienia. Takie są fakty, ale ciekawe jest dla mnie to, jakie sytuacje najczęściej kojarzą sią z samotnością. Jeden z 3 najczęstszych komentarzy, które słyszę w kwestii moich podróży to:

„CZUŁBYM SIĘ BARDZO SAMOTNIE… Jak Ty to znosisz?”

  • Moja NIEsamotność

To zabawne, że ludzie często się martwią samotnością podczas podróży. Zwłaszcza w miejscach, gdzie nie ma ludzi, ale przecież  Ty tam jesteś dobrowolnie, nie dlatego, że rozbił się Twój samolot, lub dlatego, że wsadzili Cię do więzienia – jest to TWÓJ WYBÓR.

Twoje spotkanie ze sobą, naturą, ciszą. Twoje odgradzanie się od tematów, które tak naprawdę w ogóle Cię nie interesują (kolejne ratowanie kota, kolejny talerz z jedzeniem, kolejny znajomy, którego nie widziałeś 100 lat, kolejne dziecko, które się właśnie urodziło), a są częścią historii społeczno-przyjacielskiej, w której uczestniczysz. Przeglądasz, uśmiechasz się, lub nie i myślisz, jakie to ma wszystko znaczenie, ale za godzinę znowu przeglądasz.

Czy ja czuję się czasem samotna? Tak, czuję się czasem samotna.

Nie czuję się  jednak samotna, kiedy jestem odgrodzona od ludzi, ani kiedy byłam na pustyni w Kolumbii, ani w dżungli amazońskiej, ani na Sulawesi, o którego istnieniu dowiedziałam się miesiąc przed wyjazdem do tego miejsca.

Moja praca na co dzień to praca z innymi i dla innych. Moje szczęście to bycie z przyjaciółmi i dzielenie się z nimi światem.  Cały czas słucham i gadam. Im bardziej  i więcej tak słucham i mówię,  tym bardziej czuję, że się gubię. Brakuje mi ciszy.  Ja jestem najbardziej wtedy, kiedy nie ma słów. Brakuje mi czasu pomiędzy słowami, bo ten czas najłatwiej jest przełożyć na później i później i jeszcze później, a potem  to wchodzi w nawyk tak bardzo, że zaczynasz myśleć, że może to jednak nie jest ważne. Ilość myśli, tematów, kwestii do przemyślenia jest tak duża, że zanim je przewałkujesz, to już koniec tego czasu. I znowu się nie spotkałeś …ze sobą.

To wymaga wysiłku, żeby przerwać dialogi, monologi, dyskusje i walki, które prowadzę z całym światem i z kilkoma osobami konkretnie. Jestem nastawiona zadaniowo, więc dla mnie wielkim wyzwaniem jest nie podchodzić do siebie jak do zadania. Kiedy odpuszczam swoją listę to do, co mam poprawić, zmienić, rozwinąć, wyeliminować, uzupełnić, nauczyć się – wtedy mogę po prostu być. Jak mówi mój nauczyciel: Let yourself to be as you are … Ale kiedy mi się to udaje, to czuję, że jestem w dobrym towarzystwie, ja i ja. Samotność przychodzi potem, kiedy wracasz do przezroczystej codzienności, do myśli, celów, wyzwań, społecznego ogarnięcia się.

  • SPOTKANIA, KTÓRE SĄ SAMOTNOŚCIĄ

W domu przyjaciele są w zasięgu ręki. 60% z nich jest w pobliżu kilku kilometrów, a kolejne 10 w pobliżu kilkunastu. Te 70% wszystkich moich znajomych  to dużo więcej osób, niż spotkałam na pustyni Guajira, podczas podróży z Toraja na Togean Islands, czy w małym miasteczku w Panamie, którego nazwy nawet nie pamiętam. Czy 70% osób, które są blisko mnie jest gwarancją braku samotności? Czasami jest tak, że wszyscy są, ale tak naprawdę to ich nie ma. Mogę do każdego zadzwonić, ale nawet jeśli odbiorą, to nie ma gwarancji, że będą w tej samej emocjonalnej czasoprzestrzeni. To uczucie, kiedy naprawdę chcesz pogadać, a nikt nie odbiera. NIKT! Zmówili się? Tak, jak zazwyczaj Iphone wyładowuje się po 3 godzinach, bo tyle gadam, AKURAT TERAZ nikt nie dzwoni.

I nagle telefon. Zakochałam, się!! Rozwodzę się!! Nienawidzę swojej pracy!! Nie uwierzysz kogo wczoraj spotkałam!!

I jest osoba po drugiej stronie, ale nie ma między nami miejsca na mnie i moją rzeczywistość. Nie ma też we mnie miejsca na ich rzeczywistość. Jesteśmy blisko, ale daleko… Czasami tak się zdarza. Rzadko, ale zdarza się.

Mam wtedy 2 rzeczy do wyboru:

  1. Czarna dziura samotności
  2. Uznanie, że to jest prezent, że potrzebuję SAMA porozmawiać
  • Im więcej, tym gorzej

Trwa teraz wielka dyskusja na temat tego, jak ludzie odcinają się od świata rzeczywistego na rzecz wirtualnego. Badania psychologiczne wcale tego nie potwierdzają. Pokazują, że im bardziej jesteśmy aktywni w mediach społeczniościowych, tym częściej budujemy  aktywniejsze i bliższe relacje w tzw. realu. Nasze wirtualne kontakty to zwiększenie ilości lajków, które możemy i chcemy dać innym osobom.

Badacze społeczni udowodnili, że z 2 osób, z których jedna ma 100, a druga 600 znajomych, bardziej samotnie poczuje się ta z większą ilością znajomych w sobotę, jeżeli ma ochotę na towarzystwo. Gdzie jest te 600 osób z Facebooka? Mając kilkaset osób w znajomych, możemy mieć oczekiwania, że kilku się odezwie w sobotę wieczór. Kilku telepatycznie wyczuje, że świat się zawala, ale nie wyczuwa…

  • Podróż nigdy nie jest samotna

Kiedy podróżujesz bez grupy, budujesz relację ze sobą, bo wiesz, że jesteś sam. Musisz SAM (się) ogarnąć! W  takiej podróży nie możesz siebie samego opuścić. Musisz być ze sobą, siebie utulić i zaopiekować sobą się.

Moment, w którym się czułam samotna w podróży to ten, kiedy myślami byłam cały czas z pracą ,z przyjaciółmi, z knajpami, książkami, klubami, znajomymi miejscami, zapachem ulubionych świec w domu, smakiem chleba z piekarni z osiedla, itd. To jest nawyk  taki, że wracamy myślami do  osoby, rzeczy i miejsc znanych, oczywistych i komfortowych. Czułam się samotna, bo byłam z tym i ludźmi, których nie ma. Ta tęsknota powoduje, że odcinamy się od tego, co mamy TERAZ, od zapachów, kolorów, ludzi, knajp, które są TERAZ.

NIE MA magicznej sztuczki, jest praca nad nawykami powrotu do TERAZ I otwarcie się na to, co jest dostępne.

I wtedy jest magia. Albo okazuje się, że  ta osoba obok Ciebie jest w tej samej roli, co Ty. Patrzy  na to samo, co Ty, czuje te same zapachy. Być może jest zmęczona lub podekscytowana. Nawet jeżeli jest to ktoś obcy, to jest duża szansa, że zrozumie, co czujesz, co mówisz, co chcesz powiedzieć, zanim nawet otworzysz buzię.

Poznałam kiedyś w Panamie chłopaka, Mishę. Na co dzień kompletnie z innej bajki niż ja – wychował się w hipisowskiej społeczności, gdzieś w australijskim buszu, rapuje (mega!), podróżuje stopem i robi mnóstwo innych rzeczy, totalnie spoza mojej estetyki i poczucia humoru (np. podróżuje z kombinezonem dużej, zielonej żaby i w każdym miejscu chodzi w nim i robi sobie zdjęcia, nawet w nim nurkuje). Ale w Bocas del Torro w szczycie sezonu, dużo Argentyńczyków i Amerykanów, wszyscy w grupach dużych i bardzo dużych i my. Jedyni podróżujący samotnie, obydwoje w podróży po to, żeby połatać nasze totalnie złamane serce, stęsknieni za rozmowami z innymi, niż te o alkoholu i imprezach, zakochani w amerykańskim hip-hopie. Nagle okazało się, że jest nas 2 kosmitów w Bocas. Tak bardzo nie pasowaliśmy do tej #alwaysDrunk atmosfery miasteczka, że połączyło nas niedopasowanie i to, że chcieliśmy być w tym miejscu, ale nie z TYMI ludźmi. Stworzyliśmy swoją własną przestrzeń, dzięki czemu Bocas przestało być miastem wiecznie hałaśliwych amerykańskich surferów i stało się NASZYM miastem. Bardzo wtedy potrzebowałam kogoś, kto nadaje na podobnej fali melancholijnego szczęścia, wyczulonego na krzyki i hałasy z kalifornijskim akcentem. Po Bocas nigdy go więcej nie zobaczyłam (mimo, że jesteśmy friendsami na facebooku). Nie był moim przyjacielem. I nigdy nie będzie. Ale jest dla mnie bardzo ważną osobą, bo przez kilka dni dzieliliśmy razem ciszę i naszą kosmitowatość.

  • EMOCJOprzestrzeń

Empatia to jedna z najbardziej cenionych przeze mnie cech. Jeżeli jest 1 -2 osoby, które wejdą w moją Emocjoprzestrzeń nawet wtedy, kiedy właśnie są w innej galaktyce – na pewno nie czuję się samotna. Do nich mogę zadzwonić w środku nocy (wiem, bo próbowałam), a oni będą udawać, że właściwie już mieli wstawać.

Dobrze jest wracać do domu i wiedzieć, że tacy ludzie są. Ale też nie należy obawiać się ich opuszczać.  Bo po pierwsze – Twoi kosmici są zawsze z Tobą – naprawdę odbiorą, naprawdę pogadają, naprawdę utulą. A po drugie – jeżeli nie macie ochoty na budzenie kogoś w środku nocy, przy odrobinie otwartości, znajdziecie innych kosmitów po drodze, podobnych do Was. Połączy Was nie to, jak długo się znacie, ale wspólny wszechświat tu i teraz. Dajcie sobie szansę poczuć się, bez nikogo kogo znacie i otwórzcie się na nieznajomego obok, który przeżywa to samo. Czasem będziecie mieć z nim więcej wspólnego niż z najlepszą przyjaciółką, z którą znacie się od przedszkola. Nie musicie wybierać.

Przyjaciel jest, będzie i czeka, a może nieznajomy będzie kolejnym.

Zawsze jest dobry czas na rozpoczęcie nowej historii.

Nie wierzcie mi na słowo. Sprawdźcie sami.

#TRUSTstrangers

Moje największe przyjaźnie powstały w podroży i ze spotkań z  nieznajomymi – były opisywane wiele razy. Teraz przedstawię tydzień  z podróży,  która miała być najbardziej samotna, bo:

  1. tak chciałam – miałam ochotę na towarzystwo:  swoje, morza i laptopa
  2. bo to była Wenezuela i wszyscy mi mówili, żebym pod żadnym pozorem nie spoufalała się, bo zamordują nim się zorientuję.

Więc pojechałam na Los Roques, najpiękniejsze wyspy, na których byłam, żebym była samotna i skupiona. I tak to się potoczyło…

Jadira. Poznalam ją w pierwszych 4 minutach po odebraniu bagaży. Okazało się, że na wyspę nie leci się bez rezerwacji i nie ma żadnych hoteli. Zwolniła się z pracy i powiedziała, że musi iść szukać dla mnie hotelu. 30 min później miałam, gdzie mieszkać. Przez cały czas na wyspie opiekowała się mną, doradzała, dotrzymywała towarzystwa. Bardzo milcząca i zakochana w swojej suczce Princessie.

Jose. Poznałam go, kiedy okazało się, że żadna łódź nie chce płynąć na wyspę, na której mi zależało. On powiedział, że według niego nie ma aż tak złych warunków. Popłynęliśmy. Następnego dnia zaprosił mnie za darmo na kolejną wycieczkę, żeby pokazać, gdzie żyją rybacy i nielegalnie (poza sezonem) przygotowują bogatym turystom langusty oraz ślimaki. Pokazał mi wiele wysp, opowiedział mnóstwo przepięknych historii.

Julian. Najbardziej zabawny boatman, którego poznałam. Zawsze podróżuje ze swoim ukochanym psem Bethowenem.  Kiedy powiedziałam, że jestem tu po, by pobyć trochę  sama,  zaprosił mnie na ryby. “Na pewno przyniesiesz szczęście? Co mam robić? Być i nie gadać” – to potrafiłam. Złowiliśmy dużo ryb, a przez większość czasu siedziałam sobie po drugiej stronie łodzi i cieszyłam się tak rzadkim zjawiskiem jak burza.

Gabriel. Był drugą osobą po Jadir, którą poznałam. Nauczył się angielskiego i niemieckiego ze słuchu. Kocha ludzi, świat i Wenezuelę. Jego nieskończone historie na temat piękna kraju, zachęciły mnie do dalszego podróżowania.  Jego znajomość spowodowała, że to było możliwe.

Amelia – zachwycająco piękna Wenezuelka, która wszędzie podróżowała ze swoją mamą. Miały misje, żeby się mną zajmować, bo “w Wenezueli jest bardzo niebezpiecznie”. Przez całe 3 dni pobytu na wyspie, co jakiś czas upewniały się czy ja jestem bezpieczna i czy czegoś nie potrzebuję. Do tej pory plotkujemy sobie na whatsapie i wypytują mnie, kiedy odwiedzę ich w Karakas.

Andrea. Promyk cywilizacji na końcu świata.  Muzyk jazzowy z Włoch, który wprowadzał magię, grając jazz na pianinie w romantycznej restauracji na plaży. Wprowadził dużo światła i magii dla wszystkich, którzy byli w tym czasie w Los Roques.

Pojechałam na najdalszą plażę świata, żeby dokończyć ksiażkę. Nie przeczytałam jej, bo Charlie, kompozytor z Buenos Aires, nie mógł przeżyć tego, że nie mam wody ani jedzenia (o czym kompletnie nie pomyślałam) i podzielił się ze mną nie tylko wszystkim, co miał, ale też niesamowitymi historiami i refleksami na temat życia. Kocham Murakami, ale Charlie był lepszy.

Jerome. Mój niezwykły francuski przyjaciel. Poznałam go dokładnie wtedy, kiedy miałam poznać, kiedy byłam gotowa usłyszeć jedną z najmądrzejszych rad i sugestii na temat relacji, wolności, życia i pracy.

Piloci. Poznałam ich w drodze powrotnej, kiedy nie mogłam kupić biletu do Los Roques.

Moje “samotne” chwile w Los Roques.

Similar Posts:

FacebookTwitterEmailPinterestShare
Jeśli ten tekst był dla Ciebie wartościowy – podziel się nim – może akurat ktoś go potrzebuje. #onetribe

4 odpowiedzi

  1. Wypowiadanie niemożliwego do wypowiedzenia. Niuanse momentów prawie nie do uchwycenia . Nazywanie przelotnych wrażeń, które są niemożliwe do nazwania. I budowanie pomostów miedzy ludzkimi słabościami głęboko ukrytymi. Siła głębokiej refleksji, która pomaga a nawet leczy. Dziękuję.

    1. celem mojego zycie jest przezyc go jak najbardzij szczerze – byc zawsze w mojej prawdzie.. daltego chocmy nie wiem co – nie pozwalam sobie na uciekanie od slabosci czy brzyskich rzeczy.. i walcze z tym zeby sie tego nie wstydzic – bo wstyd oznacza ze tez odrzucamy czesc siebei – jezeli cos czuje – to jest moje.. nie jestem ze wsyztskiego dumna – ale… jest to moje.. dziekuje ze to czujesz, ze rozumiesz i ze odnajdujesz w tym troszke swoje prawdy!!

  2. Cudny blog, cudne przemyślenia, cudne przygody. Nie wiem, dlaczego dopiero teraz Cię odkryłam, kobieto… Chcę zobaczyć więcej.

    1. BARDZO Ci dziekuje… obydwie lubimy pisac.. obydwie ludzmy obserwac.. wiec pewnie obydwie bedziemy lubic czytac siebie na wzajem 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

ZAPISZ SIĘ NA NEWSLETTER