Julia Izmalkowa

To nie Ty masz za wysokie standardy – to inni mają za niskie kompetencje

Reading Time: 4 minutes

Niemiła, wymagająca, diva – to jest łagodna wersja etykietek, które często mi przyklejają.
Jak myślisz, czym sobie na nie zasłużyłam?

Zażądałam zielonych tulipanów w środku zimy i księcia na białym koniu, który mnie zawiezie  zmęczoną i senną do królewskiego apartamentu? Albo biletu na księżyc w business class? Albo gdziekolwiek biletu business class?
Nie. Powiedziałam, że tak jak mam zapisane w umowie z każdym Klientem:

Będę teraz naprawdę niemiła i powiem bardzo szczerze, co myślę na temat osoby technicznej, która mi mówi, że moje wyżej wymienione wymagania są zbyt duże:
Jeżeli ktoś, kto bierze pieniądze za obsługę techniczną konferencji, mówi mi, że to czego wymagam jest NIEMOŻLIWE, to powinien zostać w domu i zająć się hodowlą złotych rybek lub pelargonii – nie mają żadnych wymagań.

Określenia „NIE MOŻNA” – wypada używać tylko wtedy, gdy:

Nie można dojechać z Warszawy do Gdańska w 2 godziny.
Nie można mieć ciastka i zjeść ciastka.
Nie można chodzić na obcasach cały dzień i nie marzyć o trampkach.
Nie można (przynajmniej w mojej sytuacji) jeść codziennie PrincePolo i nie ćwiczyć co najmniej 3 razy w tygodniu.
Jest mnóstwo rzeczy, których naprawdę nie można, ale podłączyć komputer do rzutnika w taki sposób, żeby było wygodnie prezenterowi? Można!
Kilka razy doświadczyłam rozwiązania tak trudnego problemu, jakim jest podłączenie MacBooka do rzutnika i ustawienie prezentacji z podglądem slajdów. Sama poniosłam kilka porażek, zapytałam mądrzejszego kolegi, który zapytał jeszcze mądrzejszego kolegi, który zapytał Google i miał w sobie chęć, ambicje i na tyle przyzwoitości z powodu wykonywanego zawodu, żeby to ogarnąć. Więc wiem, że nie proszę o rzeczy niemożliwe.
Jest duża szansa, że w sytuacjach, w których wiem czego chcę i wiem, ze MOŻNA to zrobić – rzeczywiście nie jestem do rany przyłóż, bo reaguję alergicznie, niechęcią i brakiem cierpliwości, kiedy przez 20 minut tuż przed prezentacją słyszę: Nie można!
Czemu nie zaprezentujesz, tak jak inni? Wszystko jest podłączone i niczego NIE MOŻNA przesuwać? Skąd to oczekiwanie, że to ja się dostosuje do  “nie można”, kiedy tak naprawdę można, ale komuś się po prostu nie chce?

Słów należy używać bardzo precyzyjnie. Nie ma co mówić „nie można”, kiedy to oznacza: nie chcę, nie umiem, mój czas i mój spokój jest ważniejszy od Twojego czasu i Twojego spokoju.
Mogę być nazywana divą, ale nie zgadzam się na to, żeby do mnie mówić jak do przedszkolaka – nie można i już. Nie zgadzam się też, żeby do przedszkolaka również tak mówili – bo każdy ma prawo wiedzieć, czemu nie można.

Dodatkowo nie lubię, kiedy obcina się skrzydła młodym ludziom poprzez pokazanie negatywnej postawy – przedszkolakom należy mówić, że wszystko można, tylko trzeba się dowiedzieć jak i próbować aż się uda.
Zdecydowanie wolę być niemiła, niż być nieprofesjonalna. Mam prezentację, bo mam coś do powiedzenia. I jeżeli ktoś ze swojego cennego czasu zdecydował się dać mi godzinę, to czuję na sobie presję i odpowiedzialność. Jestem, żeby wykonać swoja pracę dobrze – więc to zrobię. Nawet jeżeli nie będę miała rzutnika, komputera, klikacza i innych gadżetów. Prawda jest taka, że zrobiłabym to nawet gdyby pan techniczny strzelił focha i wyszedł. I tak powiem, co mam do powiedzenia. Bo dla mnie nie ma, że „nie można” – wtedy kiedy trzeba!
I jeszcze jedno – przygotowuję moje prezentacje tygodniami, dniami dopieszczam i godzinami ćwiczę po to, żeby godzina (lub tylko 30 minut) była merytoryczna, ciekawa i atrakcyjna dla tych, którzy poświęcili dla mnie swój czas. Czy to jest takie szalone wymaganie od osób, których pracą jest pomoc prezenterom – żeby poświęcić kilka minut swojego czasu na znalezienie rozwiązania – po to, żeby takie osoby jak ja nie nie zawracali im głowy?
Skoro ja mogę ćwiczyć prezentowanie, to może oni też powinni poćwiczyć podłączenie MacBooka?
Więc tak – jestem jędzą!
Jeżeli ty, osoba obsługująca konferencje, nie masz zwyczaju przyznawać się do swojej niekompetencji i z nią walczyć, to jestem i będę jędzą.
Bo jestem w pracy nie od tego, żeby było miło i przyjemnie, bo od tego jest kawa i Prince Polo.

Jestem od tego, żeby zrobić najlepiej jak jest to możliwe to, za co mi płacą. I zła wiadomość jest taka, że jest nas więcej. Jędza to stan umysłu i wymagania wobec pracy. Więc może o mnie jutro zapomnisz, ale przyjdą następne jędze – z następnymi wymaganiami, którym nie będzie wszystko jedno. I te jędze znowu zepsują Ci dzień i dadzą pożywkę do wieczornych opowieści kolegom. Możesz się nie łudzić – pozbyłeś się mnie, ale nie pozbyłeś się nas. Jędze walczą do ostatniej kropli nadziei, żeby było SUPER, a nie tylko dobrze. Bo my – jędze – mamy za duże poczucie obciachu, żeby powiedzieć: niemożliwe!
Więc wolimy być nazywane jędzami, divami czy innymi przezwiskami, niż wstydzić się spojrzeć sobie w oczy, bo jesteśmy niekompetentne, słabe i narzekające. Więc bardzo proszę – możecie nazywać mnie jędzą ile chcecie, ale proszę, znajdźcie sposób, żeby podłączyć mój komputer do rzutnika i wyświetlić następny slajd. Bo wiem, że tak można. Zrobili to ci, którzy nie nazwali mnie jędzą. Ani divą. A także ci, którzy w ogóle mnie nie nazywali, ale powiedzieli: kurde, zawsze są problemy z MacBookami, ale nie martw się, zaraz damy radę, od tego jesteśmy.
Skoro wiem, że można, to zawsze będę wymagać. I może na tyle Ci dokuczę, że w końcu będziesz zmotywowany do tego, żeby problemy w pracy były Twoimi wyzwaniami i motywacją, a nie okazją do oratorskich wystąpień.
Przy okazji bardzo dziękuję obsłudze technicznej podczas Social Media Convent w Gdańsku za to, że nie tylko nie nazwali mnie jędzą, ale na moje gorące i emocjonalne podziękowania powiedzieli: no daj spokój, przecież to nasza praca! Przez Was jestem jeszcze bardziej jędzowata, bo pokazaliście mi, że można – więc teraz już nie odpuszczę!

Exit mobile version