Temat mojej pracy i stosunku do niej wielu osób powraca jak bumerang w rozmowach, które prowadzę.
Pamiętam co się działo po mojej ostatniej podróży. Lepszego powrotu nie mogłam sobie wymarzyć: kwiaty na lotnisku, prezenty, maile, telefony, spotkania. Naprawdę miałam miękkie lądowanie.
Po rodzaju pytań, które są mi zadawane, można poznać, jak bardzo ktoś jest ze mną blisko.
Przyjaciele i współpracownicy: „No i jak było? Coś zobaczyłaś?? Odpoczęłaś? Czy cały czas ślęczałaś nad komputerem?”
Odpowiedź jest łatwa. Smolna (czyli ówczesna siedziba Izmałkowa Consulting) funkcjonowała genialnie. Moje życie jest wprost proporcjonalne do jakości pracy zespołowej w biurze, więc było lepiej niż dobrze. Zobaczyłam, odpoczęłam, ślęczałam – tak, jak miało być.
Znajomi i partnerzy biznesowi: „Jak tam było na wakacjach?”
Oczywiście mogę przygryźć język i opowiedzieć tak, jak oczekują, że odpowiem. Ale jak ktoś mnie zna, to wie, że przygryzanie języka nie jest moją najbardziej wyćwiczoną umiejętnością. Stąd nie wiem nawet ile razy przez kolejne tygodnie prowadziłam podobne dialogi:
– Nie byłam na wakacjach.
– Ale przecież nie było cię pół roku?!
– Cztery miesiące, a nie pół roku. Poza tym, jak już wiele razy mówiłam, NIE BYŁAM NA WAKACJACH.
– Czyli gdzie byłaś?
– Byłam w pracy, tyle że w różnych biurach.
– Proszę cię! Takie rzeczy to możesz na swoim blogu pisać lub mówić swoim nowym klientom. Przecież my się znamy nie od dziś. Po co to lansowanie się na pracę? Nawet bardziej cię lubię za to, że możesz nie pracować.
– ALE JA PRACUJĘ!! Czy mam kłamać, bo nie pasuję do wyobrażeń innych?
– No to co to za praca?! Jak było miło i popijałaś sobie sok z mango, to co to za praca?! Żyć i nie umierać.
Już pisałam o tym kiedyś w tekście o prawdziwym życiu – mam wrażenie, że ludzie mają bardzo prosty wzór na pracę.
Praca = stały rytm (praca rutynowa i przewidywalna) + mieszane uczucia (raczej z dominacją niechęci i niezadowolenia, w porywach do chęci uduszenia się własnym paskiem).
Więc jeżeli nie ma któregoś z elementów, to wzór się nie układa. Kochasz pracę – to znaczy, że to nie praca. Pracujesz poza biurem – to nie praca. Wygląda na to, że niezbędną częścią pracy jest też jej unikanie i marzenie o zmianie.
Zastanawiam się w takich sytuacjach, co ludziom bardziej przeszkadza w mojej historii: to, że lubię to, co robię, czy to, w jaki sposób to robię?
Ja naprawdę znam i poznaję podczas podróży MNÓSTWO LUDZI, którzy kochają swoją pracę!!! Nie akceptuję faktu, że są wyjątkami. Być może są jaskółkami, ale nie wyjątkami!
Wierzę, że kiedyś więcej osób otworzy swoje umysły na inną definicję, na to, że praca może dawać radość, można lubić poniedziałki i można nie rozróżniać pracy od nie-pracy. Może wtedy więcej będzie ludzi zadowolonych i zdecydowanie mniej narzekających.
Sami wybieramy własną interpretację i własną definicję pracy. W mojej nielubienie i ucieczka od pracy jest elementem tymczasowym, który pojawia się, ale musi zniknąć. Tak – czasem jestem zmęczona, sfrustrowana, zastanawiam się, jaki to wszystko ma sens, co ja tutaj robię i kiedy to się skończy. Czasem chcę to rzucić i odlecieć na Marsa. Mam ochotę zakopać się w kołdrę i udawać, że mnie nie ma. Ale potem kończę raport, mam prezentację, padam na pysk w domu i, popijając białe wino na dobranoc, myślę sobie: „Boże, jak dobrze, że było tak dobrze! I trzeba było tak dramatyzować?!”
Każdy ma czasem momenty, że czegoś, eufemistycznie mówiąc, nie lubi. Chce coś zmienić, rzucić, zapomnieć. Ale najważniejsze jest czy jednak summa summarum wychodzi na plus, czy dominują pozytywne emocje. Dla mnie to czysta matematyka.
Akceptuję moment nielubienia mojej pracy pod warunkiem, że pod koniec dnia i tak nie chcę robić niczego innego. I jestem przekonana, że jest więcej takich, jak ja. Wiem, bo często ich spotykam.
Myślę, że ciągnie swój do swego 🙂
Mój były szef mówił, że strateg, nawet kiedy nie pracuje, to i tak pracuje, bo czerpie inspirację do dalszej pracy. Na początku nie bardzo to rozumiałam, ale to przyszło samo w momencie, kiedy zaczynałam wiedzieć i umieć. Bo kiedy pracuję, jestem w trybie zadaniowym. A w sytuacjach, kiedy mam kontakt z czymś zupełnie innym, napełniam się wiedzą i inspiracją bez własnej woli. Trzeba było trochę dorosnąć i zaufać, że przyjdzie moment, kiedy ta wiedza sama się ujawni. Że wszystko się przyda. Trzeba być tylko otwartym i uważnym.
Kiedy mieszkałam w społeczności Tar Amor w brazylijskiej Amazonii był to jeden z najbardziej inspirujących okresów w moim życiu. Tam poznałam wiele rodzin, które podróżują z małymi dziećmi, edukując ich przez podróże. Zobaczyłam, jak dziecko rozwija się bez mediów, jakie cechy wykształca, na co zwraca uwagę.
Nie była to nauka rzeczy „nieprzydatnych” – nauczyli mnie robić łapacze snów, a przy okazji opowiedzieli historie kultury Indian mieszkających na tym obszarze, zwracając uwagę na rolę rytuałów w ich życiu.
Odwiedzaliśmy dużo małych społeczności, w których mieszka nie więcej niż 100 osób. Muszę przyznać, że niewiele rzeczy tak bardzo uruchomiło moją wyobraźnię na temat trendów przyszłości, jak obserwowanie, jak ludzie, którzy jeszcze kilka lat temu nie mieli światła, nagle dostali dostęp do nowoczesnej technologii, założyli radio, dostali pierwsze komputery. Jak matka i malutka córka po raz pierwszy uczą się pisać na komputerze, jak internet zmienia perspektywę i jak odmienia sposób myślenia.
Odwiedzanie społeczności matriarchalnych było dla mnie wielką wiedzą o sile kobiet, które nie znają takich pojęć, jak „feminizm” czy „kobiety wyzwolone”. Ich opowieści na temat tego, jak stowarzyszyły kobiety z różnych plemion, żeby przetrwać w czasie nieurodzaju, były dla mnie zastrzykiem energii. Dalsze potrzeby uruchomiły działanie i powrót do kultury macierzystej – młode kobiety zapomniały już, jak się robi koszyki, czy biżuterię z liści i poprosiły najstarsze, żeby te je nauczyły zapomnianych czynności. Zauważyły, że właśnie o to najczęściej pytają turyści.
Spotkanie Mariana, który od 17 lat ratuje jaja żółwi, całkowicie za darmo, dlatego tylko, że kocha żółwie i swoją ziemię, nauczyło mnie wiele o społecznym zaangażowaniu w lojalność.
To, co wykorzystujemy w czasie naszych kreatywnych badań, miałam w sposób naturalny – grupa osób z kosmosu (od kelnerki, przez biologów i fotografów mody, do dziennikarzy wojennych, polityków i profesorów ekonomii), mieszanka różnych opinii, wiedzy i doświadczeń. To było lepsze niż najlepszy warsztat i trwało tydzień, a nie trzy godziny. Moje najważniejsze teksty powstały właśnie w Amazonii.
W Kolumbii na pustyni Guajira mój mózg pracował na najpełniejszych obrotach. Elektryczność była tylko przez 2 – 3 godziny dziennie, a i to nie zawsze. Więc musiałam myśleć, pisać szybko. Zazwyczaj myślę pisząc, a tam nauczyłam się pisać całe artykuły w głowie, żeby potem szybko je spisać jak tylko pojawi się światełko zasilania komputera.
Uważam też, że w pięknych okolicznościach dużo lepiej się pracuje – szybciej, intensywniej i kreatywniej. Jedno z moich najpiękniejszych „biur” miałam w Grecji.
Do tego uważam, że samo biuro powinno być trochę takie, jak Ty, żeby się w nim dobrze czuć.
Zarówno wygląd naszego biura, jak i wspólny czas, jest dokładnie taki, jaki wszystkie lubimy. Udział w biegu charytatywnym zaproponowała jedna z nas, postanowiłyśmy zrobić z tego wspólną zabawę.