Trekking w dżungli w środku Indonezji. Dla miejskiej księżniczki, takiej jak ja, jest to wyzwanie. Początkowo wcale nie chciałam tego robić, bo nie nadaję się do takich rzeczy. Nawet gór za bardzo nie lubię. Ale Wanwan, właściciel hotelu On The Rocks, tak pięknie opowiadał o trekkingu, że pomyślałam: Raz kozie śmierć! Idę na 2 dni (trochę przeszło mi przez myśl, że może 1 dzień jest bardziej rozsądny, ale te opowieści naprawdę dodały mi skrzydeł w nogach).
Moja odwaga i szaleństwo, to jedna sprawa, ale mój brak przygotowania, to inna… Nie mam butów, śpiwora, poduszki, płaszcza przeciwdeszczowego. Nie mam nic! Więc miałam obiektywne powody, żeby stwierdzić – bardzo chcę, ale jednak nie dam rady. Jednak tym, co pomogło mi doprowadzić wyprawę do skutku byli ludzie – mieszkańcy małej wioski Bukit Lawang. Ich ciepło i życzliwość.
– We are here to make sure you have happy holiday. So don’t worry too much
Najbardziej zaskoczyło mnie to, że ludzie w Bukit Lawang, w odróżnieniu od mieszkańców innych turystycznych miejsc:
- Kochają to gdzie są i co robią.
- Rozumieją, że dla turystów jest to nowe i ważne przeżycie.
- Są wdzięczni, że turyści przyjechali z daleka, aby zobaczyć ich kraj, bo przecież mogli jechać gdzie indziej.
- Doceniają, że turyści obdarzają ich dużym zaufaniem.
- Rozumieją też, że turyści mają ograniczony czas i chcą przede wszystkim zobaczyć orangutany.
- Totalnie i bezwarunkowo kochają miejsce, w którym pracują.
Dzięki temu tubylcy bardzo konkretnie podchodzą do tego, co muszą zrobić:
- Nie chcą uszczęśliwić turysty na siłę, bo wiedzą, że to zła droga.
- Nie aspirują do tego, aby ten wyjazd był dla turysty „wakacjami życia”.
- Ale mogą i chcą sprawić, aby turysta miło spędził czas w ich towarzystwie.
Wanwan też kierował się tą ideą. Gdy zobaczył moje sportowe buty do biegania powiedział, że są w porządku, ale będzie mi wygodniej w specjalnych butach do trekkingu i pożyczył mi parę w moim rozmiarze. Ponadto dostałam kołdrę i płaszcz przeciwdeszczowy. Przygotował mi też listę rzeczy, które mogą mi się przydać, żebyś nie zabrała za dużo (rozumiem, czemu przyszło mu to do głowy patrząc na moją torbę).
Kiedy byliśmy gotowi do wymarszu, nasz przewodnik Anto zapytał, czy nikomu nie jest za ciężko: Jeżeli Wasz plecak jest dla Was za ciężki lub niewygodny – dajcie nam znać. Z przyjemnością go poniesiemy. Musi być wam wygodnie i przyjemnie – w końcu to Wasze wakacje! Ale chyba nikt nie miałby sumienia by oddać swój plecak, widząc tych drobnych mężczyzn niosących dużo cięższe pakunki z pożywieniem dla całej ekipy. Tym bardziej łapało za serce, gdy ci mężczyźni stosowali swoje drobne sztuczki, aby jednak nas odciążyć i ponieść plecak osobom, które ledwo zipały.
– Daj mi swój aparat. Tu jest stromo. Będzie Ci wygodniej, a ja będę się czuł lepiej, widząc, że bezpiecznie schodzisz!
Nie pytali, czy jesteśmy zmęczeni, bo wiedzieli, że ego nie pozwoli nam przytaknąć. Zarządzali więc przerwy na owoce, bo nie możemy się przecież odwodnić i odcukrzyć.
– Trekking is not a competition, you are here to have a nice time
Podczas wyprawy nasi przewodnicy ratowali nas przed atakami małp, chronili nasze torby przez zalaniem na raftingu, wstawali o 5 rano, żeby przygotować dla nas śniadanie. Zawsze bardzo serdecznie im dziękowaliśmy za opiekę. Wtedy przytulali nas mówiąc: No problem. It’s my job, I am hapy to do it. Wszystko to bez cienia służebnej postawy, czy wypracowanych, sztucznych uśmiechów czy wyuczonych haseł. Ci ludzi byli szczerzy i serdeczni.
– We are true people. We have true smile – not making smile. Thank you for coming to our land.
Wieś Bukit Lawang jest nie moim ulubionym miejscem w jedynie w Indonezji, ale na całej planecie. Jednym z ważniejszych powodów mojej miłości do tego miejsca są ludzie. Ich celem jest pokazanie piękna tego regionu i rozkochanie w nim i muszę przyznać, że robią to zawodowo! Nigdzie i nigdy nie czułam się tak mile widziana i otoczona opieką, jak w tej niewielkiej miejscowości. Przyjechałam tam jako miłośniczka orangutanów, a wyjechałam jako wyznawca pięknych ludzi i Bukit Lawang.
Największą lekcją dla biznesu, która płynie z mojej przygody jest to, że autentycznej miłości nie można się nauczyć. Nie można zrobić reklamy pełnej pasji i odwołującej się do miłości, ani zorganizować akcji promocyjnej, gdy w rzeczywistości się tego nie czuje. Albo masz w sobie to głębokie uczucie do świata, albo nie. Wrażliwość i troska są częścią Twojego DNA, albo nie.
Dlatego tak bardzo wierzę, że należy zatrudniać ludzi, biorąc pod uwagę to, jak są wychowani, co jest dla nich ważne, jaki mają stosunek do świata i innych ludzi. Czy mają pasje, marzenia i w jaki sposób dążą do ich realizacji. Czy częściej zachwycają się, czy narzekają. Czy częściej chwalą czy krytykują. Czy zadają pytania, czy plotkują.
Można nauczyć się wielu rzeczy, nawet etnografii (która naprawdę nie jest łatwym chlebem), ale autentycznej miłości, troski i pasji nie można się nauczyć. Trzeba ja znaleźć, zatrudnić i pilnować żeby nie odeszła.
PS. Agnieszka, Klaudyna, Marta, Justyna, Kasia, Magda, Ewa, Kamila – jesteście moimi ludźmi dżungli na Rzymskiej 1. Dziękuję!