Julia Izmalkowa

Nie łudź się – to jak się ubierasz ma znaczenie!

Reading Time: 4 minutes

Niektórzy uważają, że moda, to coś płytkiego i niegodnego uwagi poważnych ludzi. Wiele „bardzo poważnych” osób traktuje ubrania funkcjonalnie – jako sposób na ukrycie nagości. Co prawda nie należę do osób które kupują Vogue’a czy inną modową biblię, ale traktuję modę jako moje narzędzie pracy, które pomaga mi upewnić się, czy to kim ja jestem – jest dobrze komunikowane na zewnątrz. Moje ubranie – jest odbiciem mojego sposobu myślenia oraz moich wartości – dlatego uważam, że warto się nad tym pochylić, a nie odcinać się tylko dlatego, że szafiarki, to nie jest nasz „piece of cake”.

NASZE ubranie jest informacją dla innych ludzi, kim jesteśmy, co czujemy, w co wierzymy. Jest taką samą informacją, jak to gdzie chodzimy do restauracji, z kim pracujemy czy jakie książki czytamy – WSZYSTKO JEST INFORMACJĄ.

Bardzo często słyszę, że to jak się ubieram i to co lubię, to jest trochę too much. Część osób moją ekstrawagancję intepretuje jako wyraz mojej rosyjskości (ukraińskości, jeżeli już). Pamiętam, jak pewnego razu  zapytałam moją przyjaciółkę, która jest ekspertką mody – czy to, jak wyglądam, jest too much? Dała mi świetną modową radę: JEŚLI TO LUBISZ – to  nigdy nie jest za dużo!

Na jednym z moich speechy dla kobiet – najczęstsze pytanie, jakie padało od uczestniczek brzmiało: Może chcę zbyt wiele? Może żądam zbyt dużo?!
Hej, pytasz zdecydowanie złą osobę! Mam na sobie wszystkie kolory świata i myślę, że… ZDECYDOWANIE TO NIE JEST ZA DUŻO! 💚 Skoro we mnie są wszystkie kolory świata – to jest to ekspresja tego, kim  jestem. Za dużo lub za mało jest wtedy, kiedy robimy coś wbrew sobie.
Ale jako, że moda mimo wszystko nie jest moim największym zainteresowaniem – to z lenistwa przed jej poznawaniem – jestem najprawdopodobniej najbardziej lojalną konsumentką. Mam swoje ulubione marki i właśnie nimi się otaczam – bo nie muszę się zastanawiać, czy one są too much czy not enough – są one dokładnie takie, jak ja.
Kiedyś ktoś powiedział – czytaj taką książkę, że jakbyś natychmiast padła trupem, to żeby nie było Ci wstyd, że ktoś Cię z nią znajdzie.
Podobnie myślę o ubraniach czy biżuterii – chcę, żeby były moim komunikatem, a nie tylko moim etui.

Ania Orska i jej biżuteria, to nie jest jedynie mój ukochany brand. Od pierwszego wejrzenia OSZALAŁAM na jej punkcie. ZAWSZE, gdy podróżuję mam ze sobą coś Orskiej i traktuję to jako amulet. Zwykle kochałam brandy za oryginalność, ale gdy poznałam Anię Orską – pokochałam jej biżuterię jeszcze bardziej. Ona nie ma marketingu – ona opowiada prawdziwe historie o tym kim jest, co kocha, o czym marzy, co ją fascynuje. Jest przykładem czystej pozytywnej energii oraz definicją szlachetności. Wierzę, że wszystko ma w sobie energię swojego twórcy, co za tym idzie, czuję, że przyciągam dobrą karmę 🙂 ANIU – dziękuję Ci za biżuterię, która ma na imię Julia!!!
Joanna Hawrot jest jedną z nielicznych projektantek, która rozumie, że jej ubrania mają przede wszystkim nieść informacje o tych, którzy je noszą! Jej oddanie, żeby mnie zrozumieć i przełożyć to na ubrania projektowane dla mnie – jest totalnie kosmiczne. Rozmawia ze mną o tym, o czym będzie moja prezentacja, żeby potem zaproponować, jak możemy to, co powiem wzmocnić przez ubranie. Przed moim wyjazdem na Festiwal Cannes Lions postanowiła zaprojektować specjalnie dla mnie tkaninę i kimono, a dzień przed moim wyjazdem, o 22:00, odebrałam gotowe kimono z pociągu, który przyjechał z Krakowa!

Kocham irregularchoice za ich szaleństwo. Podziwiam za konsekwencję! W tym sklepie – każdy produkt wygląda tak, jakby chciał tam być. Każda osoba jakby chciała tam pracować. I każdy klient – wchodzi świadomie. Markę cechuje  totalna kreatywność w ekspresji swojej strategii: dzikość, szczęście i radość bycia #onetribe – od produktu, poprzez wystawę i kończąc (lub zaczynając) na pracownikach. Żadnej przypadkowości i żadnych kompromisów swojej prawdy! Mam nadzieję, że nigdy nie staną się zbyt dużym brandem – by mogli robić to co czują, a nie tylko pisać o tym w briefach!

Są oni jedyną konkurencją dla moich Trippenów – w których przez lata występowałam na wszystkich konferencjach. Obydwie te marki – mają w sobie bezwzględny storytelling – no marketing, no bullshiut. Są tym, czym są i nie przepraszają za to. Kiedyś podeszła do mnie dziewczyna i zapytała czy to ja występowałam na TEDx w Toruniu. Poznała mnie po butach, które są najbrzydsze, jakie widziała w swoim życiu. I takie są najczęściej moje komunikaty – dla niektórych mądre, dla innych brzydkie, ale przynajmniej zapamiętywalne.

Wiele osób odrzuca dbanie o swój wizerunek, bo uważa, że to zbyt płytkie. Absolutnie szanuję takie podejście – nie zmienia to faktu, że z psychologią nie wygrasz. Może w idealnym świecie książki nie ocenia się po okładce, ale niestety nie żyjemy w bajce i rzeczywistość skrzeczy. Okładka jest mocnym komunikatem tego, co mamy w środku. Oryginalny, zwyczajny, bezkompromisowy, hippy, hipster, gig, narcyz, frick, klasyk, introwertyk – wszystko, kim jesteśmy i co chcemy powiedzieć na swój temat mówimy naszym stylem. Dlatego, jeżeli ktoś dba o komunikację – powinien zadbać też o komunikat, który w sposób bardziej czy mniej świadomy wysyła innym.

Exit mobile version