Bardziej niż szczęśliwych i zadowolonych ludzi, lubię tylko siebie bardziej szczęśliwą i zadowoloną – nawet nie dlatego, że to jest takie przyjemne, ale dlatego, że stan odwrotny jest tak potwornie nieprzyjemny.
Mam niską tolerancję na wiecznie niezadowolonych i marudnych ludzi. Kiedyś typ „chodzącego nieszczęścia” wywoływał we mnie współczucie, teraz – irytację, a w porywach złość… Więc kiedy sama taka jestem, nie mogę się znieść, co jest dosyć skomplikowaną sytuacją. Nie za bardzo mam dokąd wtedy pójść i co ze sobą zrobić… Trochę jest tak, jak na statku – zdajesz sobie sprawę, że masz chorobę morską, ale jesteś już na otwartym morzu i trochę nie bardzo możesz trzasnąć drzwiami i powiedzieć: wychodzę!
Moją irytację w takich sytuacjach pogłębia fakt, że jestem postrzegana jako radosna i wiecznie szczęśliwa osoba. Minimalne przejawy niezadowolenia, co często jest po prostu objawem koncentracji i zamyślenia, i… zaczynają się pytania: co ci jest? no co jest? co się stało?
No nic się nie stało. Taka moja twarz. Tak wyglądam kiedy myślę, czy się koncentruję.
Więc kiedy ktoś mnie w takich sytuacjach pyta co mi jest – nie bardzo mam co odpowiedzieć. No nic – tak wyglądam…
Wszystko to powoduje, że wiedząc o nadchodzącym okresie prawdziwej nieszczęśliwości, okresowego poczucia smutku czy refleksji nad sensem życia, już zaczynam się lekko niepokoić i bać. I siebie, i tych cholernych pytań. Co ci jest? Czemu masz taką minę? Czemu jesteś taka smutna? (Dodam tylko na marginesie, że jestem w nieustającym procesie myślenia nad sensem życia i mojego własnego istnienia, więc takie okresy myślenia intensywnego w połączeniu ze schodzeniem do podziemi świadomości zdarzają się dosyć regularnie.)
Oswojona z tymi pytaniami, jak przychodzą takie czasy, zaczynam pierwsza (najlepszą formą obrony jest przewidzenie ataku).
– Hej, Ewuś, sorry, że dzisiaj jestem taka… trochę smutna. Ostatnio chyba mam nienajlepszy okres. Długo się nie widziałyśmy i chciałabym być (serio, mega bym chciała) radosna i szczęśliwa, ale nie jestem. Przepraszam.
– No co Ty… cieszę się, że wreszcie jesteś nieszczęśliwa.
Ok… Nie wiem co powiedzieć… Takiej odpowiedzi się nie spodziewałam. Godziny moich wewnętrznych dialogów nie zawarły takiej ewentualności, więc milczenie było moją odpowiedzią. No i czekałam na wytłumaczenie tej, w najlepszym wypadku mało przyjacielskiej, reakcji.
– Ciągle jesteś taka skacząca i rozchichotana, ciągle jest Ciebie tak dużo, że czasem się zastanawiam, czy wszystko z Tobą w porządku. Cieszę się, że jesteś nieszczęśliwa, bo jesteś wtedy spokojna, refleksyjna. Nie, że wcześniej nie byłaś, ale teraz jest w Tobie jakaś głębia.
– No ale wiesz… nie jestem szczęśliwa. Smutno mi. Nie wiem, co z tym robić. Co ze sobą robić…
– Julia, daj spokój. Szczęście jest przereklamowane. W nieszczęściu całe szczęście. Wszystko, co wielkie, powstało w nieszczęściu i smutku. Może to trochę nieprzyjemne, ale za to bardzo użyteczne. Więc cieszę się, że jesteś nieszczęśliwa, i mogę wreszcie zobaczyć CIEBIE!!
Wszyscy nauczyciele buddyści mówią o wadze smutku i nieszczęścia w naszym życiu. Wszyscy są zgodni co do tego, że jest to część naszego życia i nas samych. A odrzucenie czegokolwiek, co jest twoje, jest przejawem agresji względem siebie i nie powinno mieć miejsca.
Czytałam, słuchałam i… nadal z automatu przepraszałam, kiedy nie byłam w humorze radosnego motyla. Ale… When the student is ready the teacher will come.
Można wiele razy coś usłyszeć, przeczytać, ale jednorazowe doświadczenie tego, że ktoś nie tylko przyjmuje cię w takim stanie, w jakim jesteś, a do tego jeszcze uważa go za zaletę, a nie kalectwo, spowodowało, że też poczułam, że szczęście jest przereklamowane, a smutek – niedoceniony.
Nadal lubię szczęście, ale zaczynam widzieć go również w smutku. Wtedy jestem dużo bardziej uważna. Jestem też bardziej empatyczna i skłonna do zmiany zdania (vs uparta jak osioł). Widzę więcej odcieni emocji i przechodzę z trybu automatycznego na tryb mindfulness (naprawdę nie wiem, jak to powiedzieć po polsku, więc przepraszam za ten language). Wtedy też jestem bardziej wyciszona i więcej myślę o tym, co mogę zrobić, żebym ja i świat zmienił się na lepsze. Kluczem jest to żeby nie traktować swojego nieszczęścia z pozycji ofiary i jako zło konieczne. Smutek czy brak skaczącej ekscytacji może być bardzo inspirujący i wyciszający. Dlatego raz na jakiś czas przyjmuję go z pokorą i wam tego życzę. A jeszcze bardziej przyjaciół, którzy oduczą Was przepraszać za to, że się jest takim, jakim się jest…
W ciągu mojego tygodniowego ciągu smutku napisałam 16 tekstów. Dla porównania – w moim normalnie niehiperaktywnym szczęściu – piszę maksymalnie 2, może 3 teksty. Wtedy, kiedy Karolina L. grozi mi terminami, sankcjami i wywołuje niemiłosierne wyrzuty sumienia.
Czemu Ty jesteś taka smutna? Nie jestem! To co Ci jest? Nic! Po prostu jestem!