Julia Izmalkowa

Jak odkryć swoją prawdziwą naturę?

Reading Time: 4 minutes

Zaczęłam jak bohater: „OMG! Jadę na Antarktydę!” Musiałam pokonać swój strach przed zimnem i dyskomfortem. Przekroczyć moją strefę komfortu. Kreatywność jest najbardziej pobudzana wtedy, kiedy coś nas uwiera, wiec – bardzo proszę – zafunduję sobie uwieranie. Myślałam o Jamesie Cooku, żeby dodać sobie więcej odwagi. Jako że nie znałam wcześniej nikogo, kto tam był, to moja wielkość w moich oczach była naprawdę wielka ☺.
Jedynym powodem, dla którego pamiętam, że tak o tym myślałam, jest fakt, że… to zapisałam. Już pierwszego dnia na statku wiedziałam, że chyba bohatera ze mnie nie będzie. Po dotarciu do Antarktyki zdałam sobie sprawę, że nie potrzebuję motywacji w postaci obrazu Jamesa Cooka. A po pierwszej wycieczce wiedziałam, że jestem totalną blondynką.
To jest po prostu ŚMIESZNE! Głupie i śmieszne. Co ja sobie wcześniej myślałam?! Odwaga? To trochę tak, jakby powiedzieć, że potrzebujesz odwagi, żeby oddychać. Albo dać sobie prezent. Najlepszy wyjazd w moim życiu zrodził się z lęku, braku wiedzy i błędnej motywacji. Tak, jestem dziewczyną, która zawsze mówiła, że nienawidzi śniegu i lodu. Ale odkryłam, że:

  1. Nie nienawidzę śniegu i lodu, ale nienawidzę, gdy jest MI ZIMNO.
  2. Bardziej lubię naturalne piękno, niż nienawidzę zimna.
  3. Nigdy nie widziałam pięknego lodu, dlatego gadałam głupoty.

Antarktyda była jak bomba atomowa dla mojego stanu psychicznego. Zmieniła moją własną definicje tego, kim jestem i co lubię. Poddała w wątpliwość, na ile dobrze znam sama siebie. Ja – taka świadoma, terapeutyzowana i przeanalizowana wzdłuż i w poprzek – odkryłam, że to, co myślałam, że jest mną, jest tylko moim wyobrażeniem o tym, co jest mną.
Trzynaście dni, z tego sześć na Antarktydzie. Moim największym celem każdego dnia było WDRUKOWAĆ każdy widok, każdy dźwięk, każdą emocję, którą czułam, w moje DNA. Każdym oddechem chciałam wcielić Antarktydę we mnie. Chciałam, żeby była częścią mnie. Chciałam być z nią cała. Chciałam nigdy nie zapomnieć kształtów, uczuć, krajobrazów i dziwnie ładnych pingwinów. Antarktyda, to miejsce gdzie w pełni czułam się w teraźniejszości, bez punktu odniesienia, doświadczenia, bezzasadności, tylko ja i wiatr, ja i pingwiny, ja i dźwięki ptaków, ja i lód, ja i piękno, ja i cały wszechświat… Byli ludzie na statku, którzy siódmy rok jeżdżą na ten kontynent, nie dla sławy i pieniędzy, ale dla lodu. Jak sami mówią – część z nich zrobiła z tego swoją pracę, a część jeździ, bo nie może nie jeździć.
Zazwyczaj nie mam specjalnych problemów z wyrażaniem emocji, ale Antarktyda mnie trochę przytłoczyła. Prawie każdego dnia zdarzało mi się rozklejać. Byłam tak przytłoczona emocjami, że nie mogłam znaleźć innego sposobu, żeby je wyrazić. Byłam pełna podziwu i niezwykłości… Nie potrafiłam znaleźć słów i emocji, żeby okazać mój podziw dla natury, piękna, egzotyki. Byłam silna i słaba jednocześnie. Niebywale wdzięczna, że tu jestem. I mega smutna, że już kolejny dzień za mną.
Dziwne, jak bardzo słabo siebie znamy. I w jakich dziwnych okolicznościach odkrywamy naszą prawdziwą naturę. Ja – dziewczyna, która czuje, że jest zimno, gdy temperatura jest niższa niż 25 stopni, która nawet w lecie nosi czapkę, która tworzy swoje życie tak, żeby krążyło wokół słońca i uciekało od śniegu. Ta dziewczyna jest zakochana w najbardziej oddalonym, zimnym i samotnym kontynencie na tej planecie. Skoro tyle o sobie się dowiedziałam w tydzień, to myślę, że jestem jak ogr. Też jestem cebulą. I nie wiem, co jeszcze się kryje za tymi warstwami myślenia o samej sobie.

Dzięki mojemu sąsiadowi Irkowi, który jest fotografem i przeszkolił mnie z robienia zdjęć, aparat był dla mnie jak poduszka medytacyjna. Tu i teraz. Pełne flow. Nic innego nie istnieje. Ja i pingwiny. Ja i lód. Ja i cały świat.
Można było poznać, że jest mi naprawdę zimno, kiedy rezygnowałam z fotografowania. Wtedy nie tylko ręce odmawiały mi posłuszeństwa, ale też mój mózg skupiał się tylko na wizualizacji czegoś ciepłego podczas patrzenia na gigantyczne lodowce. Dzięki temu miałam zimny i gorący prysznic jednocześnie.

Normalnie nie noszę ubrań, w których wyglądam jak trzy mnie, ale strach przed zimnem był większy, niż dbałość o to, jak wyjdę na zdjęciach.

Nie wiem czy są jakieś zwierzęta bardziej słodkie i zabawne, niż pingwiny. Mogłam na nie patrzeć godzinami i nie miałam dosyć. Kompletnie nie potrafię zrozumieć tego, że niektórzy mówili: „Boże, znowu te pingwiny”. Dla mnie to było: „O! Wreszcie więcej pingwinów!!!”

Nasz statek wyglądał jak czołg. Naprawdę chyba na głowę upadłam myśląc, że zwiedzanie Antarktyki to odważna rzecz na takim statku wielki jak góra lodowa 🙂

Similar Posts:

Exit mobile version