14:30, Salwador, Brazylia. Pierwszy mój dzień w Bahia – pięknej, czarnej części Brazylii. Czarnoskóre kobiety udają tutaj naturalność, ubierając dawne stroje afrykańskie, a turyści udają, że im wierzą. Niewinne zakłamanie nie zaszkodziło jeszcze żadnym relacjom. W ten oto sposób wszyscy są uśmiechnięci i zrelaksowani – miła odmiana po głośnym i zatłoczonym Sao Paolo.
Idealny słoneczny dzień na rajskiej plaży. Jedyny mój smutek i wątpliwość dotyczy odpowiedniej godziny na spacer, bo nie wiem, czy nawet filtr 50-tka da sobie radę z tym żarem i zaraz sama nie zamienię się w białowłosą Murzynkę.
Jednak radość życia bierze górę nad rozsądkiem i nie tylko wychodzę, ale robię coś, czego zazwyczaj nie robię – czyli zostawiam mój gigantyczny, najnowszy aparat Olimpus’a w hotelu i udaję się na spacer tylko z najnowszym Iphone’m. Na wszelki wypadek pakuję książkę, trochę pieniędzy i kartę kredytową do torebki. I tak przepełniona poczuciem wdzięczności, że moje życie jest piękne, zaczynam podziwiać prawie dziewiczą plażę.
W tym niezmąconym poczuciu szczęśliwości dotarłam do części, gdzie było już sporo ludzi i zastanawiając się, czy nie warto zawrócić, zauważyłam, że zbliża się do mnie chłopak. Idzie spokojnym krokiem – myślałam, że chce się przywitać. W mgnieniu oka okazało się, że jednak nie. On po prostu chce mojego Iphone’a. Kiedy zauważyłam jego zimne, bezwzględne oczy i śliską rękę na mojej ręce, zorientowałam się, że to nie żarty.
Dalej wydarzył się dramat w 8 aktach:
- Bierny, cichy opór
Trzymam mocno telefon i daję mu do zrozumienia, że łatwo go nie oddam. Kiedyś w McDonaldzie (to było dawno temu, naprawdę już tam nie jem), na Marszałkowskiej, przyłapałam dzieciaka, który wyciągnął mi z torebki portfel. Złapany za rękę (dosłownie w tym przypadku) natychmiast wyrwał się i uciekł. Miałam nadzieję, że teraz też tak będzie. Jednak ostra szarpanina i duszenie mnie dały mi do zrozumienia, że tak nie będzie.
- Aktywny opór
Zaczęłam bić go jedną ręką, drugą ściskając ze wszystkich sił Iphone’a i torebkę. Mój opór był na tyle silny, że od niechcenia podszedł drugi mężczyzna i chwycił mnie za atakującą rękę tak, by ułatwić sprawę koledze. Wtedy zaczęłam kopać na tyle mocno, na ile to jest możliwe, będąc na piasku w havaianasach.
- Aktywny opór z krzykiem
Kiedy powalili mnie na ziemię, zrozumiałam, że kopanie nie wystarczy, bo oni się nie poddadzą. Ja też nie zamierzałam. Im bardziej ściskałam w ręku telefon, tym bardziej mnie kopali i próbowali mi go wyrwać. Więc zaczęłam krzyczeć. Krzyczałam tak głośno, że nawet nie byłam świadoma, że jestem zdolna do takich dźwięków. Wydawało mi się, że w Warszawie powinni mnie usłyszeć. Nie wiem, czy mój krzyk dotarł do Polski, ale ewidentnie nikt mnie nie słyszał na tej salwadorskiej plaży. Nikt nie ruszył się z leżaków.
- Pięciu na jedną
Mój krzyk przyciągnął kolejnych trzech mężczyzn. Jeden z nich dusił mnie, żebym straciła siły, jednocześnie szarpiąc moje naszyjniki. Jeden nosiłam od 7 lat – od czasu mojej pierwszej podróży, drugi od 3. I chyba chciały pozostać na swoim miejscu, bo czułam jak kilka razy wżynali mi się w skórę, kiedy próbowali je zerwać.
Pięciu mężczyzn biło mnie, szarpało, kopało, dusiło, wykręcało ręce. Już nie mogłam kopać, bo mi trzymali nogi. Już nie mogłam bić, bo musiałam ochraniać twarz.
Został mi szaleńczy, desperacki krzyk oraz gryzienie. Gryzłam mocno i gdzie popadło. Ale przede wszystkim w olbrzymią dłoń duszącego mnie mężczyzny, która wżynała we mnie swoje pazury w nadziei, że puszczę telefon. Jego ręce miały dużo więcej emocji niż oczy, a twarz była niema i bezgłośna, tak jakby kroił ziemniaki, albo zmywał naczynia. W pewnym momencie uderzył mnie w czoło moją własną ręką. Pyk. Trzasnęło. Rozwalili mi czoło. Jak się później okazało, nie czoło, tylko szybkę w telefonie. Jestem jednak mocniejsza od szafirowego szkła. A wszyscy mówią, że taka ze mnie delikatność.
- Rozproszona odpowiedzialność
W pewnym momencie coś mi zaświeciło przed oczami. Czasem bywam melodramatyczna, więc pomyślałam, że to udar słoneczny połączony ze stresem lub światło w tunelu, które widzi się przed śmiercią. Jak okazało się później, była to broń. Jeden z powodów, dla których takie “tłumy” ruszyły z pomocą.
Sytuacja wyglądała o tyle dramatycznie, że pomimo mojej doskonałej kondycji po treningach Sidorenko i niezwykłej siły walki, natura zrobiła swoje, bo byłam na skraju wyczerpania.
Mój profesor Stanisław Mika byłby ze mnie dumny. Pamiętam, jak dokładnie nam tłumaczył na zajęciach z psychologii społecznej, dlaczego wbrew temu, co podpowiada zdrowy rozsądek, to właśnie w tłumie najtrudniej uzyskać pomoc. Każdy myśli, że ktoś inny Ci pomoże. Nikt nie chce się narażać, myśląc, że jest tylu innych, którzy mogą Ci pomóc. Zjawisko to w psychologii nazywa się rozproszoną odpowiedzialnością i jedynym sposobem na nią jest nie pozwolić się jej rozproszyć, lub przywołać ją do porządku, czyli do konkretów. Więc konkretnie wezwałam kogoś do pomocy. „Pan w czerwonej koszulce, pomocy! Help! Ayuda me! Pan w żółtych szortach – pomocy!!!”. Niestety znajomość psychologii jest bardzo praktyczna pod warunkiem znajomości języków obcych. Brazylijczycy tak, jak Włosi mówią tylko w swoim języku.
Znam cztery obce języki, ale portugalski nie jest jednym z nich. Oczywiście mogę tak mówić na usprawiedliwienie tej sytuacji, ale jak powiedział mój przyjaciel: Proszę Cię! Jaki portugalski! Pięciu kolesi bije dziewczynę, to chyba jest bardziej niż oczywiste, co się dzieje i co krzyczysz! Przecież nie zamawiasz caipiri bez cukru (zazwyczaj zamawiam rzeczywiście bez cukru – ale faktycznie trudno sobie wyobrazić, żebym akurat teraz myślała o alkoholizowaniu się). Więc wyczerpałam swoje możliwości. To była decyzja tych kilkudziesięciu osób, żeby pozostać biernym widzem.
6 . Ostatni etap walki
Wiedziałam, że zostały mi sekundy. Wiedziałam też, że już nikt nie przyjdzie. Tutaj miało miejsce takie zjawisko, jakie obserwuje się w terapii. Niektórzy uważają, że kiedy idziesz do terapeuty, ma być Ci lepiej. Nic bardziej mylnego. Oczywiście w konsekwencji masz poczuć się lepiej (nie płacisz za to, żeby Cię kopano bardziej niż Twoje własne życie to robi), ale tak naprawdę ma być na początku źle, żeby sięgnąć dna. Potem pozostaje tylko jedno. Decyzja:zostać , czy podnieść się? Jeżeli masz w sobie siłę… walki – podnosisz się i idziesz w stronę światła. I tak zaczyna się proces zmian.
Moje sięgnięcie dna, które było efektem całkowitej utraty nadziei, spowodowało, że coraz bardziej przyciskałam torebkę i zaczęłam gryźć bezwzględnie, z całej siły. Odpuściłam dopiero wtedy, kiedy poczułam krew. Nie wiem czy ja odpuściłam czy oni. Ten, którego ugryzłam, wrzasnął. Ale puścili mnie. Zostawili mnie z moim telefonem, torebką i przerażeniem. Spokojnym krokiem poszli w swoją stronę. Nadal nikt się nie ruszył.
- Podnoszenie się po boju
Leżałam na piasku i płakałam. Właściwie nie można nazwać tego płaczem, tak jak nie kontrolowałam trzęsienia kolan, rąk i całej mnie, tak nie kontrolowałam tego, co się dzieje z moimi oczami. W pewnym momencie zobaczyłam, że zbliża się do mnie mężczyzna z rozbitą butelką. W pierwszym momencie skuliłam się jeszcze bardziej, zwinęłam jak ślimak na piasku. Patrzyłam spode łba na wyciągniętą do mnie rękę, bez butelki i wiedziałam, że muszę podjąć decyzję:
chce mnie dobić, czy pomóc? Nie wiem, czy to brak sił, czy po prostu szósty zmysł, ale uznałam go za przyjaciela. Podniósł mnie i mocno przycisnął. Następnie, podeszła do mnie dziewczyna i zaczęła wycierać łzy. Mężczyzna, nadal mnie ściskając, odprowadził trochę dalej i posadził na kamieniu, wokół którego zebrała się cała jego rodzina. Bardzo duża kobieta wycierała moje okulary i całowała w plecy, gdzie następnego dnia pojawiły się siniaki. Ktoś podał mi wodę, ale ktoś inny na niego nakrzyczał i natychmiast zamienił wodę na Coca Colę.
„Na początku myśleliśmy, że to taka kłótnia kochanków. Brazylijczycy tak mają– chłopcy często się biją o taką Shakirę . Kiedy było ich już pięciu, wiedzieliśmy, że to nie kłótnia zazdrosnych kochanków, ale wtedy też zobaczyliśmy broń. Cały czas nie mogliśmy zrozumieć, czemu Ty nadal walczysz? Co się tam naprawdę dzieje? Jedna i pięciu chłopa! Czy Ty masz dużo braci, czy karate ćwiczysz?”. Chyba to mi powiedzieli, przynajmniej tak zrozumiałam z mieszanki portugalskiego, hiszpańskiego, angielskiego i z pomocą Google Translator’a.
- Policja
Po trzech telefonach nadal ich nie było. Brazylijczycy zaczęli się kłócić między sobą, czy lepiej iść, czy poczekać. Wygrała opcja iść. Julia wzięła mnie pod rękę, nieustająco powtarzając, że teraz jesteśmy przyjaciółmi. Julia polska – Julia brazil – friends. „Do you want to live with me?”. I mimo, że byłam oczarowana ilością troski, to nie skorzystałam z propozycji.
Julia i jej dwóch kuzynów, mocno gestykulując, wytłumaczyli policjantce ze znużoną miną, co się stało. Równie znużonym gestem pokazała mi, gdzie mam iść. I zaprowadziła do bardzo bezpłciowego pokoju, gdzie siedziało dwóch policjantów o tym samym wyrazie twarzy. Zdecydowanie czułam się, jak w książce Kafki. Jeden z nich próbował posegregować wszystkie dokumenty, które leżały na biurku, a drugi usiłował zapisywać wszystko, co wypłakiwała stara Murzynka.
Mną zajął się drugi policjant.
– Z Polski
– Sama? Ale jak to sama?
– Mąż jest? Nie ma? To pójdziemy na caipirinhe wieczorem?
– Ale ja mam chłopaka
– Chłopak to nie mąż. W jakim jesteś hotelu, przyjadę po ciebie.
Zapomniałam, że w Ameryce Łacińskiej zawsze trzeba mówić, że ma się męża.
– A co Ci zabrali? Dwa łańcuszki? To nic. Fajnie, że Cię nie zabili, więcej by było z tym problemu, bo Ty jednak cudzoziemka jesteś.
Wszedł kolejny policjant. Ten od przesłuchania pokazał na moją rękę mówiąc:
– Sama, bez męża
– To co, caipirinhe?
Nadal trzęsły mi się kolana, nadal bałam się, więc nie wiedziałam, co mam robić. Czy jeśli się nie zgodzę, to oni też mogą mnie zaatakować? Mam podawać adres hotelu, czy milczeć? Oczy zdecydowały za mnie i zaczęłam chlipać.
– No mówiłem, że trzeba iść na caipirinhe. Zobacz, czy rozpoznajesz? 10 minut temu takich dwóch złapaliśmy.
– Nie, to nie ci.
– A może ci?
– Też nie
– Może Ty nie rozpoznajesz, bo mało macie Czarnych w Polsce i wydają się tacy sami?
– Umiem rozróżnić Czarnego od Białego. Tamci byli biali. Więc to naprawdę nie są ci.
– Szkoda, no ale pewnie ich już nie złapiemy.
W pewnym momencie zorientowałam się, że jak nie pójdę na caipirinhe, to nie ma co tu dalej siedzieć. Kobieta wyprowadziła mnie na korytarz, gdzie było kilka uzbrojonych policjantów. Tym razem rzeczowo wytłumaczyła im, co się stało, pokazując moje ślady na szyi i rękach, głaszcząc mnie przy tym po trzęsących się kolanach. Poczułam, że tym razem mi pomogą.
-Ukradli Ci w końcu tego Iphone’a? No to może zrobimy sobie zdjęcie, skoro jednak masz ten telefon?
Robimy zdjęcie.
– A gdzie Twój mąż?
– Ona nie ma męża, tylko chłopaka
– A w jakim jesteś hotelu?
Milczę. Nie wiem, mówić, czy nie?
– Jak ich złapiemy, to muszę Cię odnaleźć
Podaję numer hotelu i numer telefonu.
– Jak ich jednak nie złapiemy, to może chociaż skoczymy na caipirinhe?
Moje chlipanie zaczyna być coraz głośniejsze. Kobieta o żelaznej twarzy mnie przytuliła i zaprowadziła do swojego samochodu.
– Odwiozę Cię, żeby już nic się nie stało po drodze. A z nim możesz pójść na caipirinhe, to porządny chłopak, nie ma żony, tylko dziewczynę
Nikogo nie złapali, bo pewnie by mi powiedzieli. Tego porządnego chłopaka, który przez trzy dni wysyłał mi mnóstwo smsów, zablokowałam na Whatsappie po pięciu dniach, kiedy straciłam nadzieję, że znajdą napastników.
Nie wszystko, co nam się złego przytrafia, czyni nas silniejszymi, lub ma jakiś głębszy sens. Ale to miało. Napiszę o tym za tydzień.