Moja babcia zawsze mówiła: kobieta powinna się ubierać pięknie, a mężczyzna – ciepło. Wydaje mi się, że wielu ludzi można podzielić na takie kobiece i męskie typy. Patrząc na warszawskie balkony czy zdjęcia wielu mieszkań z naszych badań – mogę z dużą dozą pewności stwierdzić, że jest BARDZO wiele typów męskich – ciepło, praktycznie, skoro się nie popsuło, to po co wymieniać, obdrapane, ale co to komu szkodzi. Piękne jest zarezerwowane na szczególną okazję, dla szczególnych osób, na święta, na depresję, rocznicę ślubu czy komunię dziecka. Robimy sporo badań dla firm budowlanych lub wnętrzarskich i myślę, że kulturowo jesteśmy bardziej męskim typem. Nieustająco wychodzi najmocniejszy skrypt związany z urządzeniem wnętrz: jak się nie popsuło to po co wymieniać. Taki powód jak: nie lubię już tego (tu można wstawić cokolwiek – mebel, obraz, sprzęt), nie potrzebuję już tego (telewizor, którego nie oglądam od 100 lat, który ma zepsuty pilot i prawie mu nie działa głos), jest stare, obdrapane, niemodne itd. – to nie jest często dla nas powód. No bo przecież się nie wyrzuca czegoś, co jeszcze spełnia swoje funkcje – lepiej lub gorzej, ale spełnia. Jedyne, co usprawiedliwia wymianę, to fakt, że coś się TOTALNIE zepsuło i nie nadaje się do używania.
Wielu ludzi uważa, że to jest ok. Bo to jest walka z konsumpcjonizmem. Ja uważam inaczej. Uważam, że ludzie często mają niewyćwiczony zmysł piękna i dlatego przywiązują do niego zbyt małą wagę.
MASZ RACJĘ OCENIAJĄC – GODZĘ SIĘ Z TYM
Piękno odgrywa ważną rolę w moim życiu. Uważam, że wszystko w życiu musi być piękne. Na tyle, na ile jest to możliwe, powinniśmy się otaczać pięknymi ludźmi, rzeczami, słowami i sytuacjami. Uważam, że to, co nas otacza, to o czym myślimy, to co przeżywamy, wpływa na to, jak zmienia się nasze emocjonalne DNA, neurony, hormony, a nawet skład chemiczny naszej krwi. Dlatego właśnie nie mam zgody żeby obcować w brzydkim otoczeniu, kiedy nie muszę tego robić. Kiedy muszę – ok, ale nie są to sytuacje wyjątkowo częste.
Oglądałam kiedyś wyniki niezwykłego badania – robili pod mikroskopem zdjęcia różnego typu łez. Różnego, w zależności od sytuacji. Łzy z powodu utraty ukochanej osoby są inne niż z powodu bycia zaakceptowanym na uczelnie. Łzy wzruszenia są zupełnie inne niż łzy ze złości. Piękne rysunki łez – każdy inny – pokazały, że nasze emocje, to, co przeżywamy jest tak silne, że zmienia chemiczną strukturę naszych łez.
A skoro zmienia łzy, to zmienia całą wodę w naszym ciele, czyli 70% nas!!!
Dlatego tak wierzę, że im bardziej doświadczamy piękna, im bardziej otaczamy się rzeczami gustownymi, niesamowitymi ludźmi, im częściej płaczemy ze wzruszenia bardziej niż ze smutku – tym bardziej trwale zmieniamy całe nasze ciało na bardziej szczęśliwe, otwarte, empatyczne i łagodne (zarówno względem siebie, jak i względem innych)
Dlatego uważam, że doświadczenie piękna ma wymiar bardzo praktyczny.
W Sylwestra 2014/15 byłam na Antarktydzie. Każdy dzień, każde zejście na ląd było niesamowite. Ale w tym dniu było coś wyjątkowo szczególnego. Widzieliśmy już lodowce, pingwiny. Bezkresna, ogromna cisza. Natura otulona słońcem, czyli tylko dźwięki, które wydaje topiący się kawałek odłamującego się lodu, czy bawiące się pingwiny.
No i kliki aparatu fotograficznego.
Jestem ostatnią osobą, która ma prawo na to narzekać – doprowadzam do szału niektórych moich przyjaciół obsesyjnym robieniem zdjęć. Ale coś było bardzo szczególnego w tym dniu i byłam rozdrażniona tym, że Canon i Olympus wygrywa z lodem, pingwinami i morskimi lwami.
Dzień wcześniej poprosiłam Chada, czy nie moglibyśmy zrobić jednej wycieczki bez aparatów:
– Ty o to prosisz?!!! Przecież Ty non stop wszystko i wszystkich fotografujesz!
– Wiem, ale bardzo mi zależy, żeby tego nie robić przez chwilę. Ale nawet, kiedy ja tego nie robię, nic nie słyszę oprócz zmiany obiektywu i trzasku migawki. Jeżeli cała grupa będzie bez aparatów, wtedy poczujemy, że nie jesteśmy blisko natury, ale jesteśmy naturą i będziemy mogli doświadczyć prawdziwego piękna Antarktyki.
– Chciałbym Ci pomóc, ale nie mogę. Nie mogę zabronić ludziom robić zdjęć… zapłacili dużo pieniędzy żeby tu być i nie mogę zabrać im tego, co dla nich jest najważniejsze – archiwizowania wspomnień.
Byłam trochę rozczarowana, ale rozumiem tę perspektywę. Kim ja jestem, żeby się do mnie dostosowywać? Tym bardziej, że sama mam obsesję na tym punkcie…
Tego dnia po raz pierwszy zbliżyliśmy się do kontynentu. Już wcześniej schodziliśmy na ziemię, ale były to wyspy – nigdy kontynent. Po raz pierwszy Chad zdecydował, że możemy zejść. 90% załogi też schodziło po raz pierwszy na prawdziwy ląd. Wiec było to mega wydarzenia.
Stałam pośrodku tej białej ziemi i czułam, że jestem najmniejszą cząstką tego świata. Byłam tak poruszona tym, gdzie jestem i tym, że coś tak naturalnie prostego i pięknego istnieje, że stałam, jak zakopana po szyję i nie mogłam się ruszyć. Patrzyłam, jak zlewają się białe góry z niebem i myślałam, jakie mam szczęście, że mogę na coś takiego popatrzeć. Nie chciałam już robić zdjęć. Nie chciałam pomagać innym robić zdjęć. Nie chciałam gonić za pingwinami. Chciałam po prostu być. Tak sobie byłam, aż usłyszałam:
– Wracamy, wsiadamy do zodiaków, Julia pośpiesz się.
Wiele bym dała, żeby zostać choć trochę dłużej SAMA, ale taka opcja jest niedostępna za żadną dopłatą. Byłam tak wyciszona, że nawet szmer rękawiczek osoby obok mnie drażnił i jak na złość obok mnie siedziała rodzina Francuzów z trójką dzieci (Gorsza, od rodziny Francuzów z trójką dzieci, jest tylko włoska rodzina z wszystko jedno jaką ilością dzieci…). Fizycznie cierpiałam, że muszę z nimi być. Że muszę słuchać paplaniny na temat lornetki i czemu te pingwiny są takie bojaźliwe. CISZA… Ja, najbardziej gadająca osoba na świecie, w tym momencie najbardziej na świecie potrzebowałam CISZY.
– Jesteśmy w bardzo szczególnym miejscu, jest też wyjątkowo piękny dzień. Słońce, nie ma wiatru, wyjątkowo pięknie, powiedział nasz Expedition Leader Chad.
Wielkie buczenie i przytakiwania: taaak, bardzo pięknie, bardzo pięknie.
– Dlatego proponuję, żebyśmy podarowali sobie 5 minut kontemplacji. Żebyśmy pomilczeli przez chwilę, bez aparatów, bez kamer, bez GoPro… Żebyśmy popatrzyli i słuchali tylko oczami, uszami i sercem…
Nie wiem, czy Chad wyczuł moje cierpienie, czy też miał na to ochotę, czy po prostu chciał mi zrobić prezent, ale… To było dokładnie to, czego potrzebowałam. Zawodowy fotograf wyłupał oczy, jakby nie zrozumiał co ma robić i próbował zrobić jeszcze kilka zdjęć, ale znaczące i zabójcze spojrzenie Chada zmusiło do odłożenia aparatu i pozostał on bardziej w konsternacji niż w kontemplacji.
Kiedy wreszcie zapanowała cisza – usłyszałam najpiękniejszy dźwięk trzaskającego lodu w moim życiu.
W Kijowie mieszkałam przy jeziorze. Byłam kilka razy na Mazurach zimą, kilka razy nad Bałtykiem w czasie mrozów. I tu lód, i tam lód. A jednak różne, jak na różnych planetach. Słyszysz, jak tony wody trzaskają o ogromny lodowiec, odłamują się niebieskie kawałki lub kawały, przewracają go, przesuwają, popychają lub po prostu otulają… Nie wiem, czy to jest ogrom lodu, czy przestrzeni. Ale jest to magia, która na zawsze pozostanie we mnie.
Byłam poruszona pięknem, ciszą, faktem, że jestem dosłownie na końcu świata, widzę coś, co widzi tylko 30 tysięcy osób rocznie – płakałam. Tak bardzo, że nie mogłam przez chwilę otworzyć oczu. A kiedy otworzyłam oczy zobaczyłam, że kilka innych osób, w tym ojciec francuskiej rodziny też płacze…
Hiszpański nauczyciel geografii przerwał ciszę: „Gdybym miał teraz umrzeć – nie miałbym nic przeciwko… To, co miałem przeżyć na tej ziemi, właśnie przeżyłem. Większego piękna pewnie już nigdy nie zobaczę.”
Myślę, że zobaczy. I że ja zobaczę… Myślę, że jeżeli będziemy kolekcjonować takie momenty piękna i magii, to nasze 70% wody zmieni swoją strukturę i zmieni nas samych raz na zawsze. Tak, że już nigdy nie będą nam przeszkadzały obdarte ściany, brzydkie szafki czy spożywczy kolor budynków. Zmieni nas tak, że będziemy bardziej wrażliwi na codzienne wspaniałości. Nie można codziennie mieć lodowca, ale można zatrzymać się na widok dwulatki grającej w piłkę, pięknie ubranej kobiety, uśmiechnąć się do niesamowitego designu czajnika czy… cokolwiek co nam stanie na drodze.
Kiedy już się zmieni w nas to 70%, wtedy stajemy się magnesem na piękno. Wtedy staje się to naszym pożywieniem, naszym powietrzem, naszą codziennością.
Dlatego też uważam, że piękno jest bardzo praktycznym i ważnym doświadczeniem. Nie ma w tym nic z powierzchowności, bo przecież czegoś, co zmienia nas w 70%, nie można nazwać powierzchownym czy próżnym.