Był początek okropnej jesieni. Ślisko, buro, zimno, mokro, brzydko.
Od kilku dni nie wychodziłam z domu. Bo ślisko, buro, zimno, mokro, brzydko.
Wilde miał 3,5 miesiąca. Kiedy go uśpiłam po tym jak 1563 razy budził się płacząc – nie wróciłam już do łóżka.
Zeszłam na dół.
Usiadłam na kanapie.
Otworzyłam laptopa.
I wpisałam w wyszukiwarce:
Samobójstwo matki w czasie niemowlęctwa – konsekwencje.
Nie było we mnie rozpaczy. Nie płakałam. Nie rwałam sobie włosów. Byłam bardzo spokojna. Wręcz metodyczna. Sprawdziłam wszystkie kategorie wiekowe. Może lepiej kiedy dziecko już jest przedszkolakiem? Nastolatkiem? Może kiedy już się wyprowadzi z domu? Który okres jest dla dziecka najmniej bezbolesny na utratę matki?
Dane były nieubłagane – zawsze to ma dramatyczne konsekwencje dla psychiki dziecka.
Wtedy podjęłam 2 decyzje:
1. Nie przyczynię się do tego, że moje dziecko będzie nieszczęśliwe bardziej niż jest to koniecznie ze względu na niedoskonałość świata. Skoro podjęłam decyzję, że chcę mieć dziecko i chcę dać mu wszystko – to nie mogę tego zrobić. Ani jemu ani Fergusowi. Bo to byłby szczyt egoizmu (konskewencje dla męża też sprawdziłam).
2. Jutro zadzwonię do terapeutki. Wiem, że nienawidzi takich nieoczekiwanych telefonów – ale to jest ważne i pewnie to zrozumie.
Godzinę później obudził się Fergus i znalazł mnie śpiącą na kanapie. Powiedziałam mu, czego szukałam i co znalazłam.
„O nie, moja droga! – nie zrobisz mi tego!” – powiedział tuląc mnie. Położył mnie do łóżka i spałam 14 godzin.
Wstałam, napisałam smsa do terapeutki i wieczorem miałam już sesję.
Dzielę się tym, bo nie mam tendencji samobójczych. Nie mam też depresji. Ale… miałam wtedy mocny epizod depresyjny, bo opieka nad bezbronnym maluszkiem otworzyła wszystkie moje rany. Czułam się naga i krwawiąca. A do tego niewyspana.
Dzielę się tym, żebyście nie przeceniali swoich zdolności oceniania czy ktoś potrzebuje pomocy. Mieszkałam w pięknym domu. Miałam cudownego męża, zdrowe wyczekane dziecko. Pracę, w której byłam doceniana i spełniona. Z punktu widzenia innych (lub siebie) ZERO powodów do dramatów, do zmartwień. Dzielę się tym dlatego, że ja miałam samoświadomość – jako psycholog i człowiek wyedukowany w materii zdrowia psychicznego – że potrzebuję wsparcia, bo coś złego się ze mną dzieje. I poprosiłam o pomoc. Miałam też osoby, które nie odmówiły mi tej pomocy, a wręcz dały mi więcej niż poprosiłam.
Życie boli najbardziej kiedy nie ma żadnych powodów – bo… nie ma nawet na co zwalić.
Jeżeli Wam jest bardzo ciężko i macie myśli samobójcze, nawet jeżeli wiecie, że tego nie zrobicie – to jest to znak, że potrzebujecie pomocy. Proszę – zwróćcie się o pomoc! Jesteście ważni. Bardzo!