Akceptacja jest upokorzeniem. Jest jak rzucona kość z pańskiego stołu. Jest doskonałym przykładem tego, że nie wszystkie pojęcia z psychologii musimy brać dosłownie i zachwycać się bez chwili refleksji, co tak naprawdę oznaczają.
Akceptacja jest jak policzek. A ja nie chcę nadstawiać drugiego.
Temat akceptacji jest jednym z najczęstszych tematów w psychologii. Tłumaczy wiele naszych ubytków w dorosłym życiu tym, że nie dostaliśmy tej akceptacji w wystarczająco dużym stopniu. Lub w żadnym stopniu, lub wybiórczo, lub warunkowo. Wszystkie teorie rozwoju dziecka pokazują, że im więcej ono dozna bezwarunkowej miłości i akceptacji, tym bardziej solidny fundament będzie mieć, by radzić sobie z jej niedoborem, kiedy wejdzie w prawdziwy świat, gdzie nikt z nim nie będzie obchodził się jak z jajkiem. Jeżeli za młodu nikt z nami nie obchodził się jak z jajkiem, to nauczymy się tego, że życie jest ringiem i musimy o siebie walczyć…Tak mówi psychologia.
Nauki buddyjskie mówią o braku przywiązywania się i o tym, że to wszystko czego potrzebujemy jest w nas (twórca był mądry i nie chciał, żebyśmy zawsze musieli polegać na innych).
Po licznych próbach i eksperymentach z własnym rozwojem i łataniem dziur w fundamencie, doszłam do tego, że nie tylko nie należy przywiązywać się do akceptacji z zewnątrz, ale często należy ją odrzucić. Dlatego nie lubię akceptacji.
Nie lubię też tolerancji. Ani przyzwyczajania się.
Kiedyś jeden z moich potencjalnych niedoszłych chłopaków łagodnie i uprzejmie zapytał, czy nie mogłabym na naszą kolację inaczej się umalować. Mogłabym. Z wielką radością sprawiłam mu przyjemność wyglądając tak, jak sobie wymarzył.
– Ale czemu znowu masz ten makijaż? – zapytał mnie następnego dnia.
– Bo ja na co dzień mam taki makijaż…
– Ale wczoraj tak Ci było ładnie…
Po makijażu przyszła pora na sukienkę. Żeby nie za krótka, ale też nie za luźna. Potem była biżuteria – czemu jest jej tak dużo i czemu jest kolorowa. Potem legginsy – że to taki europejski, okropny zwyczaj. Potem… Już nawet nie słuchałam. Przyszedł czas, żebym ja coś powiedziała.
– Słuchaj, uważam, że nie powinniśmy się więcej spotykać.
Jego szok był równoznaczny z moim szokiem, kiedy powiedział, że nie spodziewał się takiej NAGŁEJ reakcji i że sam nie rozumie, skąd taka NAGŁA zmiana decyzji! Dla mnie natomiast sprawa była prosta. Może nie przy makijażu, ale już w okolicach biżuterii myślałam, że to jest oczywiste, że to ku temu zmierza… Więc naprawdę byłam zszokowana, że on ocenił tę rozmowę jako niespodziewaną i nieprzemyślaną.
– Jestem zmęczona ciągłymi uwagami, krytyką i dostosowywaniem się. Albo ja się muszę łamać albo Ty, bo albo ja się sobie podobam i wtedy Ty cierpisz albo się podobam Tobie i nie czuję, że jestem sobą.
– Julia, ale przecież to są bzdury! Jak możesz przywiązywać wagę do takich małych rzeczy.
Przez moment poczułam, że chyba ma rację, bo wiele razy już to w moim życiu słyszałam: za bardzo przywiązuję wagę do bzdur. Ale zawsze potem kończyło się to tragicznie.
Wyznaję zasady Trungpy Rinpoche: “First thought best thought”.
Postanowiłam mieć zaufanie do siebie i nie ulegać presji, że znowu coś nie tak mówię, myślę, oceniam. Psychologowie zawsze mówią, że jednym z objawów toksycznego związku jest to, że partner każdą uwagę, każdą Twoją „skargę”, prośbę, cokolwiek, co nie jest mu na rękę, transformuje tak, że jest to Twoja wina, Twoja histeryczna, narcystyczna, egoistyczna osobowość. Przecież on się tak stara i jest taki dobry, a Ty… Ty znowu… Każda rozmowa o Twoich uczuciach i potrzebach kończy się jego (partnera, niekoniecznie mężczyzny, bo to zjawisko nie jest oczywiście jednopłciowe) wywodem na temat tego, co z Tobą jest nie tak i jaka Ty jesteś dla niego niedobra.
W momencie, kiedy sobie uświadomiłam, że to jest WŁAŚNIE ten mechanizm, wszystkie emocje ze mnie zeszły i nie musiałam się już na niego gniewać czy czuć żalu. Łagodnie, ale stanowczo wytłumaczyłam mu moją pozycję:
– Słuchaj – bzdura to makijaż, bzdura to ubrania, bzdura ile chcę imprezować lub nie, bzdura biżuteria. Ale w całości to robi się już absolutna masakra. Ile razy ja narzekałam na Ciebie? Zero – no właśnie. Nie dlatego, że jestem święta albo milcząca, ale serio… Nie przeszkadza mi nic w Tobie. Nawet jeżeli nie wyglądasz jak Prince Charming – jest to dla mnie ok.
– Julia, ale jako osoba pracująca w modzie po prostu bardziej się na tym znam, to wszystko! To wszystko dla Twojego dobra. Chcę, żebyś była najpiękniejsza!
– A ja chcę, żebym mogła być taka, jaka jestem. Nawet, jeżeli to oznacza nie najpiękniejszą, niedoskonałą, nie najinteligentniejszą, nie najmądrzejszą, nie najspokojniejszą. Chcę być mną!!!
– Ale ja to wszystko zaakceptuję.
– ALE JA NIE CHCĘ TWOJEJ AKCEPTACJI.
Sama to powiedziałam i sama się zdziwiłam. Czasem z nas wychodzi coś jak z automatu. Czasem żałujemy. Czasem się dziwimy. A czasem, i tak było i tym razem, czujemy, że to była prawda, która w nas się rodziła i wreszcie wyszła na światło dzienne. Nie chcę akceptacji, tolerancji i przyzwyczajenia. Nie na tym etapie. I nie w rzeczach, które są podstawowe, a do takich należy mój zmysł estetyczny, temperament czy akcent, z jakim mówię (plus oczywiście kilka innych rzeczy, ale dla czystości przekazu – skupiłam się na tych kilku).
Niektórzy mówią, że moje oczekiwanie, że nic nie będzie uwierało, jest utopią. A ja uważam, że jest przejawem zdrowego rozsądku. Tak – nie ma ludzi bez wad, nie wszystko nam się podoba i mogą nas drażnić inne rzeczy. Ale jeżeli negatywne emocje przesłaniają pozytywne, jeżeli bardziej mamy ochotę ukłuć niż pogłaskać, jeżeli rzuca się nam w oczy to, co nam się nie podoba, bardziej niż to, co uwielbiamy, to jest to znak dla nas, że jesteśmy nie w tym miejscu, z nie tą osobą.
Przyzwyczajenie oznacza, że coś nas uwiera, ale zaciśniemy zęby i damy radę! Można się przyzwyczaić do tego, że ktoś raz na jakiś czas wybucha lub że ogląda mecz i mega krzyczy, lub że nie zmywa naczyń. Ale to jest jak z butami – czasami uwierają, jak są nowe, a potem już są twoje, ukochane, na kilka lat, ale… kiedy kupujesz buty dwa rozmiary za duże albo trzy rozmiary za małe – nie możesz się przyzwyczaić. Co by się nie działo – zawsze będą Cię na maksa uwierać (lub spadać). Jak zaciśniesz zęby i pochodzisz przez godzinę, to potem w końcu, nawet w połowie rozmowy z Panem Bogiem o swoim miejscu w raju, będziesz musiał je zdjąć i wyrzucić przez okno.
Dlatego nie wierzę w akceptację. Wierzę za to, że piękno jest w oczach patrzącego. Wierzę, że esencja drugiej osoby nie powinna nam uwierać – niezależnie od tego czy to partner, przyjaciel, czy współpracownik. Bo jeżeli musimy tolerować i przyzwyczajać się, to z czasem wybuchniemy. Lub będziemy dręczyć go jak kropla skałę, że coś z nim jest nie tak. I to jest nie w porządku – każdy ma prawo pozostać przy swojej esencji, jeżeli ona mu się podoba.
Niektórzy mówią, że za szybko oceniam i często za szybko rezygnuję ze znajomości. Ale to wynika właśnie z mojego szacunku dla ludzkiej esencji. Jeżeli czuję brak kompatybilności ze mną – odchodzę – żeby nikt z nas nie musiał się uginać – przyzwyczajać się i akceptować. Wierzę w to, że musimy się LUBIĆ bardziej niż tolerować. Podziwiać się bardziej niż akceptować. Zachwycać się sobą bardziej niż przymykać oko.
Nie musisz walczyć o akceptację – ona jest albo jej nie ma. Albo to z Was promieniuje, albo nie ma WAS. Nie idziesz na kompromisy, bo albo chcecie tego samego, albo adios! I jeżeli czujesz, że nie możesz dać tego drugiej osobie, to jest to znak, że to nie jest ta osoba. Ani z Tobą, ani z nią nic nie jest nie tak – ale… nie ta energia.
Współczesna obsesja poprawności politycznej i bezwarunkowej akceptacji powoduje, że akceptacja i tolerancja to słowa wytrychy. A ja uważam, że te słowa mogą być jak policzek. Że mogą bardziej świadczyć o wywyższaniu się drugiej osoby, niż o jej łagodności w stosunku do innego człowieka. Dlatego nie chcę akceptacji. Nie chcę łaski. Nie chcę kości. Nie chcę litości. Nie chcę zaciskania zębów. Nie dla siebie, ani dla kogoś.
Dlatego, jak mówi babcia mojej koleżanki, z którą miałyśmy kompletnie różną energię:
– Nie podoba się zapach? Odejdź.
Tak zrobiłam z chłopakiem. Tak zrobiłam z koleżanką.
Oszczędziłyśmy sobie nawzajem rozważań na temat tolerancji oraz nastawiania drugiego policzka.
Nie muszę akceptować dziecięcej energii oraz nadopiekuńczości Basi, totalnego szaleństwa i zabójczej spontaniczności moich brazylijskich przyjaciół, dziecięcej radości i beztroski, graniczącej ze zdrowym rozsądkiem, życia Mariam – kocham je za to.
Zachód słońca nigdy nie prosił mnie, żebym się do niego przyzwyczaiła, ani bezludna plaża, żebym zaakceptowała jej ciszę. Nie mam pretensji do drzewa, że nie mogę dosięgnąć nawet połowy jego korzenia, ani nie obiecuję wulkanowi, że nie będę się gniewała za to, że tyle czasu zajęło mi wdrapanie się na niego.
Świątynie nie proszą mnie o akceptację sakrum. Z resztą w pięknej buddyjskiej Yogyakarcie doświadczyłam tak absolutnego zapomnienia i zanurzenia w spokoju i pięknie, że tam właśnie poczułam jak lekko jest, kiedy możesz po prostu być, nie dbając o stosunek reszty wszechświata do ciebie. Myślę, że w tym czasie, zarówno w oczach moich jak i mnichów, były tylko dwie rzeczy – piękno i spokój.
Słoń nigdy nie prosił mnie o to, żebym zaakceptowała jego wielkość oraz fakt, że dużo je, a żółw, że jest mały i wolny. A małpom nie przyszłoby pewnie do głowy, nawet gdyby mogły mówić, żeby prosić mnie o tolerancję w sprawie tego, że całymi dniami tylko jedzą i bawią się.
Indiańskie plemiona czy wioski wodnych cyganów – zero tolerancji… zero kompromisów. Jest jak jest i jest dobrze.
Akceptuję fakt, że mój skandalicznie jaskrawy makijaż i równie skandalicznie wielka biżuteria może się komuś nie podobać. Mam już czwarty ołówek Sephory, który zajmuje mi całą kosmetyczkę podczas podróży i uwielbiam go za to. A biżuteria? Cóż, lubię wielkie rzeczy.
Jedna z moich przyjaciółek, kiedy opowiedziałam jej o moim niedoszłym potencjalnym chłopaku powiedziała: “Ja osobiście w życiu bym się tak nie umalowała ani nie ubrała, ale kiedy na ciebie patrzę – nie widzę makijażu, biżuterii, ubrania. Widzę kim jesteś…” I na mojej imprezie przed wyjazdowej dała mi w prezencie błękitną kredkę Sephory: “Wszystko zawsze gubisz – przyda ci się na wszelki wpadek. Wiem, wariujesz jak nie masz tych kresek pod oczami”. Nie był to akt akceptacji tylko… piękna w jej oczach, kiedy na mnie patrzy.
[wysija_form id=”2″]
Akceptacja jest jak policzek, a ja nie chcę nadstawiać drugiego
Reading Time: 8 minutes