Julia Izmalkowa

Czego nauczyłam się, kiedy straciłam wzrok, Warszawa, Paryż

Reading Time: 6 minutes

Jestem w Paryżu. Miało być magicznie, romantycznie i zachwycająco, ale nie jest. Spóźniona na romantycznie, za ślepa na zachwycająco, zbyt refleksyjna na magicznie.

Kiedy wyobraziłam sobie w ubiegły piątek, że w poniedziałek, zamiast na Okęciu, będę wciąż w szpitalu, zrobiło mi się bardzo smutno. Tak bardzo, że umieścili mnie w pokoju jednoosobowym, żeby innym nie przeszkadzała moja kałuża rozpaczy:) Pomimo światłowstrętu, niedowidzenia, mdłości po porannych antybiotykach i sterydów, które muszę łykać, utraty spotkania, na które bardzo czekałam, mimo wszystko, jestem tutaj, w Paryżu i widzę.

1.Wszystko jest grą

Będąc control frikiem, ciężko mi, kiedy nie jest tak, jak marzyłam i zaplanowałam. Bardzo. Fakt, że nie widzę, dodatkowo wzmacnia moje poczucie braku kontroli nad rzeczywistością. Jedyny sposób, by jakoś sobie z tym poradzić, to zagrać w grę, której nie lubię, ale która zawsze powoduje, że czuję się lepiej:

Znajdź jak najwięcej powodów, dla których teraz jest lepiej w porównaniu z tym, co miało być:

Nadal nie widzę konturów, dzięki czemu wszystko wygląda jak w bajce. Ludzie są piękni, mają idealną cerę i zawsze się uśmiechają. Nadal nie umiem wyliczyć dobrze odległości przedmiotów, wiec potykam się – może dzięki temu (co jest szczerze zabawne) ludzie mi na maxa pomagają, bo chyba naprawdę wyglądam trochę jak niewidoma. Pomagają mi z torbą na lotnisku, przepuszczają w kolejce do taksówki i przynoszą mi ekstra jedzenie do spróbowania w restauracji (może wyglądam nie tylko na ślepą, ale na wychudzoną). Nadal mnie boli, ale to ograniczona przyjemność w porównaniu z tym jak bolało na początku, dzięki temu wiem, ile lat miałam i ile będę miała w prezencie, widząc dobrze bez bólu.

Nadal boję się, że już nigdy nie będę widziała tak, jak wcześniej, ale dzięki temu bardziej sumiennie, bo mam powód, ćwiczę bycie tu i teraz i nie pozwalam sobie zanurzyć się w przyszłości.

2. Czemu mi się to przytrafiło?

Kiedyś ciągle zadawałam sobie to pytanie… wszyscy zadają. Ale ja zadawałam często. Wszystko, co było niezgodne z planem musiało przejść przez labirynt wszystkich wersji ”czemu mi się to przytrafiło”.

Po tym, jak już kilka razy w moim życiu coś poszło totalnie niezgodnego z planem: złamanie kręgosłupa, kolejna powtórka operacji nogi, nieprzewidywane rozstanie, odwołanie podróży z 12 biletami lotniczymi, coraz rzadziej zadawałam sobie pytanie „dlaczego”? Poza tym zaczęło to przybierać próby poszukiwania raczej filozoficzno-symbolicznej odpowiedzi, a nie poczucia żalu – dlaczego mi? A niby dlaczego komuś innemu? Tym razem całkowita utrata wzroku na kilka dnia – naprawdę mną wstrząsnęła. To dało mi perspektywę, że chyba nie do końca moje życie jest aż tak straszne, jak o nim czasem myślę.

Można pisać, chodzić na terapię, nawet  kończyć studia psychologiczne, ale jeżeli nie przeżyjesz czegoś tak, że zmieni się chemia twojego organizmu – ciągle będziesz potrzebował przypomnienia.

Wiec moja teoria jest taka że, przytrafiają się bo tracimy czujność, bo popadamy w rutynę, bo tracimy koncentrację, bo źle wyznaczamy priorytety. Nie wystarczyło, że mówiłam sobie, że moje życie jest ok, że słyszałam to też od innych od innych, że w porównaniu do innych, jest naprawdę nie najgorsze. Widocznie musiałam to POCZUĆ. Chyba tak już jest, że musimy się zgubić, by się cieszyć, że wiemy gdzie zmierzamy. Musimy stracić, żeby uświadomić sobie radość posiadania.

3. Jest tylko plan A

Będąc w szpitalu podjęłam decyzję, że odmawiam tworzenia planu B. Plan B to zawsze jest gorsza opcja. Ja nie mam w sobie zgody na gorszą opcję. Umówiłam się sama ze sobą – omówię plan B, C i D, ale tylko raz. I potem je wyrzucę. Kiedy nie masz planu B, wiesz, że plan A jest Twoją jedyną opcją. To uruchamia we mnie siłę do walki. Nie pomaga mi rozważanie o planach B i C. Może innym  – tak i nie.

Wiem, że wszyscy mieli dobre intencje i chcieli jak najlepiej, ale argumenty typu: w najgorszym razie widzisz jeszcze na jedno oko, czy zawsze jest przeszczep rogówki, nie pomagały mi i nie dodawały siły walki.

Nadal nie wiem czy będę widziała w pełni. Ale podjęłam decyzję: mam tylko plan A i będę go realizowała dopóki ktoś, komu ufam najbardziej, moja Pani doktor nie powie mi, że muszę się poddać. Ale na razie 100% plan A. Będę brać leki mimo, że mnie mdli, mrużyć oczy i wydawać na kremy przeciwzmarszczkowe (w ciągu ostatniego tygodnia namrużyłam się więcej, niż przez cale moje życie). Będę non stop wizualizowała, jak się leczy moje oko i jak znika dziurka z mojej rogówki.

4. Jestem jak królik. Potrzebuję marchewki

Kij mnie wbija do ziemi. W mojej sytuacji tylko marchewka może mnie wyciągnąć. Mimo, że jestem urodzonym wojownikiem, teraz bardziej potrzebuję wiary. Wyzwania sama sobie tworzę. Już siebie znam i dlatego od samego początku postawiłam sprawę w szpitalu bardzo wprost, zakomunikowałam, czego potrzebuję. Powiedzieliście mi już o całkowitej utracie wzroku, amebie, pasożytach, które zjadły rogówkę oraz przeszczepie oka. Rozumiem, że sytuacja jest słaba. Już wiem jakie są fakty i teraz muszę o nich zapomnieć, żeby skupić się tylko na leczeniu.

Idziemy na badanie pod mikroskopem: NIE CHCĘ WIEDZIEĆ, CO TAM ZOBACZYCIE.  Chcę wiedzieć, co mam robić żeby wyzdrowieć,  a nie słuchać o najgorszym scenariuszu. Na to przyjdzie czas. Teraz czas walki – nie martwienia się.

5. Tylko teraz

Najbardziej trudnym pytaniem, W TYM CZASIE, BYŁO DLA MNIE:Jak to się stało? A jakie to ma TERAZ dla mnie znaczenie? TERAZ, jakie to naprawdę ma znaczenie??!!!! Kolejne również nie pomagały: Czy Ty źle nosiłaś soczewki kontaktowe? Pewnie przywiozłaś to z jakiejś podróży. Trzeba było bardziej uważać. Czy przewidywania lekarzy są pozytywne? Czy będziesz jeszcze widziała? Wszystkie te komentarze były z troski, ale tak ja Red bull działały na mnie tylko komentarze „na zabawnie”.

Bardziej niż cokolwiek potrzebowałam skupić się na pozytywach, więc  bardzo doceniałam uwagi na zabawnie  – chyba jednak zapomnienie  w śmiechu działa trochę przeciwbólowo.

Pierwsze zdanie Karoliny, kiedy mnie odwiedziła:

-Julia! Natychmiast przestań płakać!

-Ale dlaczego?

-Bo Ci na oko szkodzi.

-Nie szkodzi. Zapytałam wcześniej lekarzy.

-A no to popłacz sobie. Zaraz Ci chusteczki przyniosę. Może być papier? Czy musi być jakiś sterylny?

Większość pozytywów, które uwzględniłam w  punkcie 1 to pomysły moich przyjaciółek, które uznały, że sytuacja nie jest aż tak przerażająca, żeby nie mogła być zabawna. I jestem im na maxa za to wdzięczna.

Nie chcę litości. Chcę wsparcia. Dlaczego tak doceniam Zuzkę, która była przewodniczącą zespołu ratującego mnie w Konstancinie, która zadzwoniła z urlopu:

-Juluś, widziałam, że znowu masakra, co? Jak się czujesz? Chcesz pogadać? Czy coś mam zrobić? Odwiedzić? Nie chcesz, dobra, ale wiesz, że jak coś  to my zaraz!

Albo Magda, która była w zarządzie tego samego konstancińskiego komitetu, po postu przyjechała. Przywiozła pół Almy do szpitala, więcej niż ja mam we własnej lodówce. Do tego magazyny, zupy i koniczynę. Gadałyśmy o kożuchach, facetach, modzie, designie, pracy w agencji reklamowej, wakacjach ma Majorce, o wszystkim, ale nie o tym, dlaczego to się stało i co będzie z moim okiem.

6. Korona, trampki i pierś do przodu

NIENAWIDZĘ LITOŚCI WOBEC INNYCH i wobec siebie. To jest najgorsza trucizna, którą sami zażywamy i którą obdarzamy innych.

Litość oznacza, że nie wierzymy w godność drugiej osoby. Nie wierzymy, że sobie poradzi. NIE wierzymy, że ma wystarczająco dużo sił. Myślimy, że jesteśmy lepsi od niej,  więc musimy ją ogarnąć.

Najgorsza dla mnie jest litość wobec siebie samego. Coś wiem na ten temat, bo wiele lat była moją najlepszą przyjaciółką. Między innymi, zadając sobie pytanie: Dlaczego ja? Dlaczego? Była ze mną długo, więc miałam okazję ją sprawdzić. Wiem, że tylko pozornie jest przyjaciółką. Jest jak pasożyt, który odbiera siłę, godność, energię do walki. Robi z giganta karła. Jest bezproduktywna i kastrująca. I potem ta wielkość średniej książki Dostojewskiego, powieści na temat tego, jaka jestem poszkodowana przez życie.

Można pozłościć się, popłakać, pożałować sobie chwilkę, ale potem należy wstać, otrząsnąć się, włożyć koronę na głowę, trampki, pierś do przodu i idziemy!

Jan Jakub Kolski jest jedną z najbardziej mądrych osób, które poznałam. Opowiedział mi, że wycofał się z realizacji swojego filmu pod naciskiem producentów, z którymi się nie zgadzał: Janek,ale przecież tak strasznie Ci zależało. Tak, ale NIGDY NA KOLANACH. NIGDY! TO jest moje absolutne motto życiowe.

Nigdy na kolanach, bo potem, kiedy już będziesz na nogach, nie spojrzysz sobie w oczy.

Każdy z nas ma czas kiedy rzeczywistość spada na nas jak głaz i to jest ok, że czujemy, że to nie jest ok. Płacz. Rozpacz. Narzekanie. Wkurwienie. Biadolenie. Dziamgolenie. Ale trzeba sobie dać granice ile można to robić (czasem można wrócić i robić to jeszcze troszkę, ale musi być jednak jakaś granica, kiedy trzeba wstać, włożyć koronę, otrząsnąć się, ubrać trampki i do przodu!). Niezależnie, czy to utrata wzroku, czy zwichniecie stawu skokowego, alergia, czy dół czarny jak smoła… Nigdy cały dzień w piżamie. Jakby się nie działo źle, wstań i ubierz się. Mając koronę, musisz mieć odpowiedni outfit: spodenki w chmurki czy owieczki nie przystają królowej. Tak sobie mówię, kiedy chcę się zawinąć w kłębek i nie wychodzić spod kołdry. Always wear your invisible crown.

Kiedy zbierałam się do szpitala, pomagała mi Ania. Słyszałam, jak do mnie krzyczy z dołu:

Nie zapomnij o  makijażu!

-Aniu, ale ja mam chore oko. Nie mogę się malować.

-A podkład? Róż? Musisz jakoś wyglądać, kiedy już  będziesz chciała na siebie patrzeć.

Wzięłam róż, nie zabrałam piżamy.

„Wie pani co? Gdyby więcej pacjentów było w takich zielonych sukienkach jak pani, to może być szybciej stąd wychodzili”. Pielęgniarka bez problemu zgodziła się na mój prawie królewski strój prosto z urugwajskiego „fashion butiqu”.

Jeżeli skupiamy się na tym po co, dlaczego, dlaczego ja, dlatego teraz, i co teraz, i co będzie – staje się to nawykiem, podcina skrzydła, nie jest produktywne – NALEŻY TO NATYCHMIAST PRZERWAĆ.

Żadnego oglądania pod nogi, na nogi, za siebie  – tylko przed siebie. Nie cierpię litości.

Exit mobile version