Julia Izmalkowa

Nikt nie jest Ci nic winny. SAM SOBIE jesteś winny, Patagonia

Reading Time: 6 minutes

Czy Wasze życie nie wydawało się Wam troszkę bardziej ekscytujące w czasach, kiedy mieliście 5 lat? Pamiętacie, co chcieliście robić i kim chcieliście być? Pamiętacie te marzenia? Spełniły się? No więc ja znam kilku lekarzy, jednego policjanta i jednego kierowcę rajdowego, którym te marzenia się spełniły. Są ludźmi, którymi chcieli być, ale ja sama –  ja nie jestem tym, kim chciałam być, kiedy miałam 5 lat.

Nie mam  wielkiej  i sentymentalnej historii w stylu: od kiedy miałam 5 lat zawsze marzyłam, żeby założyć firmę badawczą. Nie marzyłam, żeby założyć jakąkolwiek firmę. Nie marzyłam w ogóle o karierze. Nie powiem, o czym marzyłam, przynajmniej nie teraz, bo to też nie ma żadnego znaczenia. Ważne jest, że nie marzyłam o tym, by mieć firmę i oszałamiającą karierę.

A piszę o tym dlatego ,że bardzo często w wywiadach pytają mnie: Jak to jest spełnić swoje marzenie i założyć firmę? Jak to jest zostać kimś, kim się zawsze marzyło? To są wszystko bardzo ważne pytania, ale sugerują historię. O posiadaniu marzenia i ciężkiej drodze, która prowadziła do tego, żeby go wreszcie spełnić.

Ja kocham historię. Kocham. No, ale nie mam niezwykłej, pouczającej  historii o tym, że moja praca to spełnienie mojego marzenia. Oczywiście mogłabym spróbować wymyślić.  To nawet mogłoby być zabawne. Może kiedyś tak zrobię, ale na razie, póki stać mnie na prawdę, fakty są następujące:

  1. Nie cierpię wstawać wcześnie rano.
  2. Jeszcze bardziej nie cierpię robić rzeczy, w które w ogóle nie wierzę.
  3. Mam problem z autorytetami oraz słowami „musisz” albo „powinnaś”.

Dlatego rzuciłam pracę w agencji reklamowej. Rzuciłam po tym, jak przez 4 lata studiów marzyłam o tym, żeby tak pracować. Rzuciłam, bo się okazało, że pomyliłam marzenia. Nadałam im tak konkretny kształt,  że bańka pękła w zderzeniu z rzeczywistością. Wymarzyłam coś, co nie istniało. I nie była to niczyja wina. Tylko moja. Tak się kończy naginanie rzeczywistości i latanie w chmurach. 8 lat procesu myślowego w skrócie można sprowadzić do następującego wniosku: obowiązek i szacunek dla mojego ciała i umysłu jest dużo większy niż dla obowiązującego prawa społecznego, jeśli chodzi o robienie kariery! Nikt mi krzywdy nie robił. Do nikogo nie mam żalu. Ale rytm, wymagania, oczekiwania były inne, niż to kim ja jestem i co mogę z siebie dać.

Mój mózg nie lubi i nie chce pracować o 7 rano. Nie zmieni tego nawet fakt, że musi. Możesz mu kazać, może zmuszać go ktoś, kto mu płaci za tę pracę, ale nie pracuje i już. Więc udawałam , że pracuję, bo co innego można robić, kiedy mózg jest jeszcze w stanie OFF. Do tego dochodziły kolejne, wymienione już wcześniej punkty, które mi przeszkadzały. Byłam w częstym stanie nieszczęśliwości. No więc myślałam o tym tak często i tak długo i tak intensywnie, że doprowadziłam się do stanu, w którym byłam wykończona psychicznie.

Jako psycholog wiem, że jest taki moment, w którym, gdy spadniesz zbyt głęboko, podniesienie się może zająć wyjątkowo dużo czasu, a może się nawet nigdy nie udać.

Byłam bliska wypaleniu zawodowemu, więc uznałam, że muszę dać sobie szansę –nie chcę dopuścić do tego, żeby było za późno. Odchodzę i zobaczę, co się będzie działo.  Byłam strategiem, ale odchodziłam nie tylko bez strategii, ale też bez żadnego planu.

Jedna z moich najważniejszych prawd życiowych: słuchaj znaków wszechświata. Jeżeli wszystko się układa tak, jak ma się układać, przeszkody są ok. Bo one pokazują, czy to dobra ścieżka. Jeżeli uda się przez nią przejść, jesteś na dobrej drodze… Nastawiłam się tak,  że przeszkody i moja zdolność ich pokonywania są znakiem, że dobrze zrobiłam. No i teraz czas na dramaturgię. Wszyscy wiedzą, jak początki są ciężkie. Znowu nie ma żadnej historii, żadnej tragedii, żadnego przymierania z głodu.

Byłam dobra. Ciężko pracowałam. Wkładałam w pracę całe swoje serce. Ale tak robią wszyscy lub prawie wszyscy, którzy zaczynają robić coś swojego. Nie ma w tym nic niezwykłego. Nie uważam, że to była szczególna sytuacja, tylko coś, co jest bardzo typowe, kiedy zaczynasz coś od początku. Niezwykłe było dla mnie to, że wszystko układało się organicznie, naturalnie. Po prostu wszystko się ułożyło tak, że odpowiednie osoby w odpowiednim czasie wyciągnęły do mnie pomocą dłoń, uwierzyły we mnie i zaryzykowały.

Podsumowując: pracowałam na to, żeby było tak, jak ma być, ale miałam też szczęście i sprzyjających ludzi wokół siebie. Miałam odwagę prosić o pomoc i miałam schowaną dumę, żeby przyjąć tę pomoc. I dopiero teraz uważam, kiedy Izmałkowa Consulting istnieje już od 10 lat, że mam wreszcie dobrą historię.

Często muszę wstawać super wcześnie. Idę spać o 3 w nocy, żeby rano badacz dostał poprawki i o 7 budzę się,  żeby dokończyć czytać właśnie dosłany kawałek raportu.

  1. Robię to, w co wierzę i nie wierzę, że można to robić jeszcze lepiej – bo jeżeli będzie można – natychmiast zacznę to robić.
  2. Słucham i dostosowuję się do tych, którzy są moimi szefami. bo  ci, co prowadzą swoją firmę, mają najwięcej szefów. Twoim światem biznesu  jedna osoba – ta, która płaci fakturę.

Pozornie mój bilans wygląda stosunkowo słabo, a jednak czuję się dużo bardziej spełniona i szczęśliwa. Niby tak samo, ale jednak zupełnie inaczej. To, czego nauczyła mnie moja sytuacja z pracą to pewne założenia: co lubię, czego nie, co potrafię, a co mi nie wychodzi…

I zapomniałam o najważniejszym – ROLI KONTEKSTU. To, kim jesteśmy (lub nie) zależy często od tego, z kim jesteśmy lub gdzie jesteśmy oraz DLACZEGO I Z JAKĄ INTENCJĄ COŚ ROBIMY. Mój kontekst jest taki, że wierzę i kocham  to, co robię!  Nawet jeżeli chcę robić inne rzeczy– to nadal chcę robić również to, co robię. Mój kontekst jest taki, że nie chce wstydzić się, patrząc w oczy sobie czy ludziom, z którymi pracuję. Mój kontekst jest taki , że chcę robić rzeczy które mają SENS. Wybrałam to za oś oceny mojego życia zawodowego, to jak bardzo nie boję się poniedziałków. Jak bardzo pracując, myślę w kategorii LUBIĘ, a nie muszę. Jak bardzo czuję FUN czy podekscytowanie nowym projektem. Wszystko, co jest OBOK tej osi – jest tylko… OBOK, jest mniej ważne. Są tylko preferencje i skłonności, coś, co jest do zmiany, ogarnięcia, opanowania.

Więc różnicą pomiędzy tym, jak było a tym, jak jest teraz, jest poczucie: TO MÓJ WYBÓR, TO MOJA DECYZJA. Mogę tego nie robić – poniosę konsekwencje. Ale mogę. Zawsze mam prawo decyzji i prawo wyboru. Oczywiście wtedy też mogłam i poniosłam konsekwencje – OUT.

Znam siebie lepiej niż wcześniej i wiem, że mam mocno ograniczone możliwości naginania się, jeżeli chodzi o zasady i wartości. Ale nieograniczoną cierpliwość i chęć zmian, jeżeli to, co chcę robić i w co wierzę, można robić jeszcze lepiej.

Więc – przyjęłam,  że odrzucam  to, co nie moje, ale kiedy podejmuję decyzję, że w coś wchodzę, to koniec – jestem. Nie dyskutuję i nie narzekam.

No i po co ja to wszystko piszę? Bo mnie bardzo denerwują niekończące się dyskusje na temat tego, jaka jest okropna korporacja, praca, szef, itd. Okropne jest to, że decydujemy się na pracę z własnego wyboru, a potem marnujemy energię, zamiast na rozwój, to na narzekanie, że ktoś nam robi jakąś krzywdę. Zamiast zobaczyć,  że dokonujemy WŁASNEGO WYBORU, że my wybieramy, a nie zostaliśmy wybrani – zmieniamy nie tylko postrzeganie świata, ale nasze postrzeganie samych siebie.

Większą część mojej podróży w tym roku spędziłam w Patagonii. Każdy, kto mnie zna potwierdzi, że fizycznie i psychicznie znoszę zimno dużo gorzej niż normalna fizycznie i mentalnie zdrowa osoba. Pomijam kwestie Antarktyki, Patagonia nie jest aż tak egzotyczna,  ale mimo wszystko JA JĄ WYBRAŁAM. Byłam w miejscu, gdzie wiatr jest tak silny, że robiąc zdjęcie pingwiniątku, omal nie zabiłam jego matki, bo prawie mnie przewróciło. Ale bardzo chciałam tu pojechać, do zimna, do wiatru. MOJA ŚWIADOMA DECYZJA. Dlatego uciekając przed zimą w Polsce, spędziłam prawie 3 miesiące w Patagonii, a kiedy było mi trochę zimno, mówiłam sobie: Hej! Możesz wyjechać, nawet jutro. I wtedy ten wiatr nie wydaje mi się taki zimny…Nikt Cię tu przecież nie trzyma. Chcesz?

Nie chcę…Zostaję. Ciepło się ubieram i nie narzekam.

Mój wybór. Moja decyzja. Moje zadowolenie.

Uważam, że praca ma być zrobiona. Koniec. To gdzie, jak i o której godzinie – jest całkowicie wtórne. Mi się ta zasada sprawdza.

Może tego nie widać na zdjęciach, ale wiatr był tak masakryczny, że większość zdjęć robiłam w kuckach lub na kolanach. W tym czasie w Polsce temperatura była o 4 stopni wyższa niż w Patagonii.

Moja podróż każdego ranka – CHASEtheSUNtrip – w kontekście lodowców Patagonii  wydawała się absurdalna. Oczywiście było maksymalnie pięknie, ale nic nie zmieni faktu, że w Polsce była łagodna zima i  w Warszawie nawet nie było śniegu. Widziałam śnieg po raz pierwszy od 4 lat, ale jak chcesz doświadczyć cudów świata, musisz czasem przestąpić przez swoje założenia – więc TAK, nie lubię śniegu, chyba że zdecyduję inaczej 😉

[wysija_form id=”1″]

Exit mobile version