Julia Izmalkowa

Trzecia lekcja Mr. F.

Reading Time: 3 minutes

– Czemu nie zdradzisz, ile dokładnie dostałeś nagród w Cannes?

– Bo nie wiem

– To policz statuetki

– Nie mam. Część jest u rodziców, a część zostawiłem w starej pracy na oknie, kiedy odchodziłem

– Jak mogłeś je zostawić? Przecież to takie ważne nagrody!

– Ale to już było, więc jakie to ma znaczenie dla mojej przyszłości?

Cała dyskusja zaczęła się po publikacji tekstu o Mr. F. i roli nagród w Cannes. Jest on pierwszym znanym mi kreatywnym, który wyraził swoją opinię o nagrodach (nie o festiwalu) w sposób, łagodnie mówiąc, mało pochlebny. Mimo, że doskonale rozumie ambicje zdobywania nagród i dumnie opisuje swojego pierwszego Złotego Lwa. „Cannes straciło z czasem moc, którą miało kiedyś. Teraz w nagrodach chodzi … o nagrodę, a nie o to, czy wyróżnienie naprawdę coś zmieniło. Czy to naprawdę kampania reklamowa a nie wytrych. Większość kampanii nagrodzonych w Cannes widzę tylko w Cannes. Agencje specjalnie przygotowują kampanie pod Cannes. Ja nie chcę niczego pod nikogo przygotowywać. Chcę, żeby moje kampanie były widoczne przez miliony i żeby w milionach coś poruszyły, a nie tylko w jury”.

– Czyli nie chcesz zdobywać już nagród w Cannes?

– Przestało mi na tym zależeć

– Przecież jesteś jedną z najbardziej ambitnych osób, jakie znam. Najbardziej zaangażowany w swoją pracę. Nie dość, że nie pamiętasz, ile w ogóle zdobyłeś nagród, to nie pamiętasz tych zdobytych w Cannes. Przecież to marzenia każdego dyrektora kreatywnego

– Nagrody są ważne, kiedy chcesz je zdobyć. W momencie, kiedy już je mam, przestają być dla mnie ważne. Bo ja mam już następne ambicje. Już marzę o okładce Times J. Mam nowy cel i nie ma przestrzeni na rozpamiętywanie o Złotym Lwie. Jego już mam, zdobyłem. Czas iść dalej. Zostawiłem te nagrody na parapecie, bo miałem już dosyć gadania o Cannes. Przez lata pracy w agencji wszystko podporządkowane było pod Cannes. Cała agencja pracowała tylko na to, żeby wygrać w Cannes. Więc wygrywałem. Zdobywałem. Co roku co raz więcej. Ale ja nie chcę nagrody. Naprawdę chcę zrobić jakąś różnicę w świecie. A nagrody tylko rozleniwiają

„Miałem kolegę w Paryżu. Zdobył Grand Prix i to był początek jego śmierci. Wszędzie łaził z tym lwem. Zawsze trzymał go na biurku. Jak tylko zmieniał pracę, to zanim otworzył komputer, robił miejsce na biurku dla swojego lwa. Żałosne. Po prostu żałosne. Ten lew go przytłoczył. Rozleniwił. Nigdy więcej nie zrobił nic genialnego, bo zamiast dalej pracować, rozwijać się, stawiać sobie ambitne cele – on uznał, że jego genialność jest już wielka i przytłaczająca. Wszyscy powinni wiedzieć, że zdobył Grand Prix i sam ten fakt jest powodem do dumy czy odcinania kuponów”.

Mój przyjaciel opowiadał, że kiedyś robił wywiad z Mario Molino, meksykańskim noblistą w dziedzinie chemii. Powiedział mu, że Nobel to jest najgorsza rzecz, jaka mu się przytrafiła. Nikt już nie chce z nim rozmawiać o tym, czym się zajmuje teraz, o jego najnowszych celach i odkryciach. On kompletnie nie rozumie całego zamieszania, a pytania o Nobla uważa za dowód ograniczoności dziennikarskiego umysłu: „Ale co ja mam powiedzieć na ten temat? Pracowałem. Odkryłem. Docenili to, więc zdobyłem Nobla”. Dla niego liczy się to, co robi teraz, ale niestety nie dla dziennikarzy.

Na szczęście Cannes nie jest aż tak glamour jak Nobel, ale noblista i lwowista zgadzają się w jednym: nagroda jest uznaniem za przeszłość. Nagroda zdobyta, więc to już przeszłość. A ten, kto za dużo mówi o przeszłości, żyje w przeszłości.

Jak powiedział Mr. F.: „Nie liczę i nie zbieram statuetek, bo mam jeszcze wiele do osiągnięcia. Dla mnie najważniejsze jest być i robić rzeczy fucking amazing. Za każdym razem co raz bardziej. Mam jeszcze zbyt dużo do zrobienia, żeby się chwalić nagrodami. A ja myślę tylko o przyszłości, która ma być fucking amazing. Bo taką ją stworzę”.

Dla mnie ta rozmowa nie jest rozmową o Cannes, ani o kreatywnych czy nagrodach. Jest rozmową o oczekiwaniach względem siebie, definicji siebie oraz tym, kim chcesz być. W książce Na oceanie nie ma ciszy Aleksander Doba pisze, że zawsze jest zdziwiony, kiedy dziennikarze komentują, że odbył podróż swojego życia. On uważa, że to następna podróż będzie podróżą życia, a potem kolejna.

Dlatego myślę, że to nie jest tylko lekcja Mr. F., ale wszystkich ludzi zdolnych i ambitnych. Nie chodzi o Cannes i nagrody, ale cele do zdobycia i własny rozwój. Mnie czasem jest przykro, że nie zdobyłam nigdy żadnej nagrody – przynajmniej takiej, o której warto mówić czy pamiętać. Jak powiedział Mr. F.: „Najważniejsze to być lepszym jutro niż dzisiaj. Nagrody mogą tylko rozleniwić, uśpić i zmniejszyć impet rozwoju”. Nie ma takiej rzeczy, której nie możemy zrobić jeszcze lepiej. Dlatego nie należy za długo cieszyć się osiągnięciami – to tylko zabiera czas. Następny szczyt czeka. Może nie zdobyłam nagrody, ale może kiedyś okładka Times’a ? 🙂

Cannes. Jest kilka takich miejsc na świecie, gdzie jest tyle marzeń i ambicji na metr kwadratowy.


Po lekcji z Mr. F. spotkałam się jeszcze z innymi osobami, które też tak uważają:
Martin Lindstrom


Guillaume Bacuvier (Google)

Aleksandra Siodorenka

[wysija_form id=”2″]
Exit mobile version