Julia Izmalkowa

Jestem kobietą luksusową

Reading Time: 6 minutes

Każdy ma swój prywatny luksus. Wystarczy tylko nauczyć się zauważać te rzeczy, które niekiedy nam przeszkadzają. Nie trzeba mieć wszystkiego, aby poczuć się szczęśliwym. Wystarczy tylko spostrzec małe rzeczy, bądź w nieprzyjemnych dla nas sytuacje przekuć w wielki sukces.

Kiedyś luksus nie był dla mnie słowem ze słownika. Teraz, po prawie 20 latach pracy, mogę wreszcie odetchnąć – mam go pod dostatkiem. I to dużo więcej niż zakładałam, kiedy miałam 20 lat.
Kiedy miałam 19 lat, po raz pierwszy zobaczyłam Beverly Hills.
Dla osoby wychowanej na obdartym osiedlu Związku Radzickiego – to nie był szok. To było nierealne. Jakby mnie przenieśli do innej rzeczywistości. Jakbym nagle znalazła się w filmie. Nie czułam się jak Kopciuszek. Bo ona miała nadzieję. Czułam się jak kopciuch, który nigdy nie będzie miał szansy nawet być obok takiego domu – nie to, że go posiadać. Czułam, że luksus nie jest moim przeznaczeniem.
Myliłam się.
Teraz opływam w luksusie. Teraz, bo dopiero jakiś czas temu zdałam sobie wreszcie sprawę, na czym on polega. Zajęło mi to trochę czasu, ale człowiek uczy się całe życie.
Jest kilka rzeczy totalnie luksusowych w moim życiu, ale 3 są bardzo szczególne:

1. Luksus powiedzenia „NIE”

Jedną z najgorszych dla mnie rzeczy jest bycie głaskaną przez rękę, której nigdy nie chciałabym nawet uścisnąć.
Powód, dla którego mam firmę specjalizującą się w obnażeniu kłamstwa, nie wynika nawet z tego, że brzydzę się kłamstwem (na tyle dobrze rozumiem jego anatomię, że nie brzydzę się) – ale… dlatego, że celem mojego życia jest autentyczność. Jestem fatalna w udawaniu. Od dzieciństwa ciągle byłam szturchana, żebym przestała robić miny. Dziecku się wybacza – dorosłemu gorzej.
Moje miny są tylko reakcją na rzeczywistość – nie mają przycisku „OFF”. Same się robią, jeżeli rozmawiam z kimś, kogo nie szanuję, jeżeli słyszę poglądy, które uznaję za idiotyczne.
Poprawność polityczna, społeczna – to nie są moje mocne strony.
Uważam, że powinniśmy być dobrzy, empatyczni – ale nie poprawni.
Wierzę w empatię, ale nie w udawanie.
Z takimi poglądami – wiecie co dla mnie znaczyła praca w agencji reklamowej? Robienie nie moich prezentacji, bronienie racji, w które nie wierzę. Cierpiałam.
Miałam non stop problemy z żołądkiem, oczami i kręgosłupem – wszystko somatyzowałam.
Odeszłam i założyłam własną firmę.
Jak ręką odjął. Szczerze.

I teraz aż się prosi zakończenie: I żyła długo i szczęśliwie…
Nie.
Bo po magii następuje kryzys. Ekonomiczny.
I nie masz już stałej pensji, ale za to masz coraz mniejsze budżety badawcze. I walkę z gigantami, których stać na rabaty. A Ciebie nie.
I kończysz na tym, że pracujesz nie z tym, z kim chcesz i robisz nie to, co chcesz. Więc znowu zaczęłam cierpieć. Znowu się odezwał żołądek.
Kilka lat temu zrozumiałam, że coś się zmieniło. Pisząc kartki na Boże Narodzenie zdałam sobie sprawę, że wszystkie projekty, które zrobiliśmy, sprawiły mi przyjemność i były powodem mojej dumy.
Był taki szczególny moment, kiedy poczułam, że dorosłam. Przyszła do mnie Klaudyna, moja zastępczyni, z nowym briefem od klienta, dla którego zakończyliśmy projekt kilka miesięcy temu.
–        Hej Julia. Pamiętasz, jaka była masakra ostatnio? Potraktowali nas jak podwykonawców. Możemy tego nie robić?
–        Nie tylko możemy tego nie robić. Ale musimy tego nie robić!
To jest prawdziwie luksusowa sytuacja – nie, kiedy masz tak dużo, że się przelewa. Ale kiedy masz na tyle dużo, że nie musisz być na kolanach. Wtedy, kiedy możesz powiedzieć NIE, gdy masz na to ochotę. Kiedy pracujesz tylko z tymi, którzy kochają pracować z Tobą.

2. Luksus bycia niepraktyczną, kiedy chce być niepraktyczna

Boję się prowadzić samochód. Zdecydowanie wolę być wożona. Ale też nie mogę żyć bez samochodu. Mój przyjaciel Jerzy powiedział: „Twój samochód, jest jak Twoja torebka – jest tam wszystko.”
To prawda. Wożę w nim wszystko.
Zapasowe buty (jedna para do biegania, drugie szpilki, trzecie koturny, gdybym na szpilki już nie miała siły i baletki).
Płaszcz.
Szalik.
Czapka.
Kapelusz na wypadek gdyby była bardziej elegancka okazja (wiem, nie jestem królową Elżbietą – ale nigdy nie wiadomo…).
2 x Harvard Business Review, 2 x ThinkTank – do poczytania, gdyby było nudno.
Torba z rzeczami na boks.
Czekolada i wafle, gdybym była głodna i kilka butelek wody.
Mam tam wszystko!
Więc jest to mój dom, moja torebka, moja przestrzeń osobista.
Ale…
Co roku nie ma mnie co najmniej 6 miesięcy.
Nie prowadzę samochodu poza Warszawą, więc robię tylko 7-8tyś. km rocznie.
Każdy rozsądny człowiek może wyliczyć, że biorąc pod uwagę koszt ubezpieczenia samochodu, jego codziennego utrzymania – nie jest to złoty interes.
Więc wszyscy mnie słusznie namawiają na sprzedaż.
Przygotowana do tej decyzji podzieliłam się moim smutkiem, że jestem taka dorosła i rozsądna, mojemu ukochanemu przyjacielowi – Piotrowi Voelkelowi, że muszę jakoś ogarnąć mój samochód, bo to bez sensu go trzymać. I że zacznę jeździć taksówkami, bo to mądre i praktyczne rozwiązanie.
–        Przecież Ty nienawidzisz czekać! A do tego Ty się zawsze spóźniasz. Po co te taksówki?
–        Bo to jest bardziej praktyczne. Zaoszczędzę kilka tysięcy rocznie.
–        Czy nie masz co do garnka włożyć? Czy musisz oszczędzać, żeby ten samochód utrzymać? Musisz zaciskać pasa, żeby ubezpieczenie zapłacić?
–        Nie, oczywiście, że nie.
–        Więc nie musisz być zawsze taka praktyczna. Wiem, jak lubisz ten samochód. Twoja wygoda jest właśnie Twoim luksusem. Po to pracujesz, żeby pozwolić sobie na rzeczy niepraktyczne. Bądź wreszcie kobietą luksusową i zadbaj o siebie, a nie tylko o stan swojego konta.
Podjęłam więc decyzję. Jednak być nierozsądną i zostawić auto.
I od razu poczułam się jak kobieta luksusowa.
Może to nie jest luksusowe auto – ale zdecydowanie najbardziej luksusowa torebka jaka mam

3. Luksus posiadania wrogów

Nie lubię, kiedy ktoś mnie nie lubi. Nie jest to żadna unikalna cecha – jak każda normalna osoba wolę być lubiana niż nielubiana.
Będąc jednak osobą bardzo dyrektywną – trzeba się pogodzić z faktem, że bycie nielubianym czy krytykowanym – jest raczej częstsze niż rzadsze.
Więc musiałam nauczyć się żyć z paradoksem tego, że lubię wyrażać moje zdanie wprost i nie udawać, nie kłamać, a jednocześnie – jestem dość wrażliwa i obrażalska.
Ale w pracy…
W pracy nie można oczekiwać, że ktoś się nagle zacznie przejmować Twoją patologiczną kruchością, jeżeli Ty na co dzień nie przejmujesz się niczyją kruchością: praca to nie przedszkole – powtarzałam sobie często w biurze – jesteśmy tu po to, żeby pracować, a nie żeby się bawić w piaskownicy własnych problemów emocjonalnych.
Więc byłam jak rekin bez zębów – groźna na zewnątrz – bezużytecznie bezbronna w środku.
Kiedyś mi się zdarzyło, że odrzucili moją prezentację na konferencji.
Normalnie bym się tym nie przejęła, ale tydzień przed wystąpieniem dostałam informację, że ją zaakceptowali.
“Tak, zaakceptowaliśmy, ale… potem się dowiedzieliśmy, że jest Twoja i zdecydowaliśmy wspólnie, że nie powinnaś wystąpić. Jest Ciebie za dużo.”
–        Co to znaczy, że jest mnie za dużo? Że gruba jestem?
–        Przestań. Dobrze wiesz, o co chodzi. Ciągle jesteś na konferencjach, musisz dać przestrzeń innym.
–        Ale jestem, bo ludzie chcą mnie słuchać – dlatego jestem.
–        To prawda, zawsze masz pełną salę – ale inni też mają prawo walczyć o to, żeby ich słuchali.
–        No to niech walczą! Co to ma wspólnego z wyrzucaniem mnie z konferencji, skoro wcześniej przyjęliście mój temat?
–        Nie wiedzieliśmy, że to Ty – inaczej byśmy nie przyjęli.
Skracając tę historie… byłam bardzo stanowcza w tym, że nigdzie nie ustąpię i że albo wystąpię na konferencji albo wystąpię publicznie w tej sprawie.
Więc odpuścili i… przeszłam.
Byłam bardzo waleczna, ale… tak naprawdę było mi strasznie przykro, że była taka reakcja na mnie.
Zadzwoniłam do Klaudyny. Nie, nie żeby opowiedzieć o moim zwycięstwie, ale po to, żeby się najzwyczajniej na świecie wyżalić.
–        Wyobrażasz sobie, jak bardzo mnie nie lubią?!!
–        Nie pochlebiaj sobie. To NAS nie lubią… Ty jesteś tylko twarzą.
–        No, ale w twarz mnie nie lubią… Wyobrażasz sobie, że chcieli nas wyrzucić z konferencji?
–        Hej, Ty to wszystko źle widzisz. Nie lubią nas, bo się boją. Boją się, bo nas szanują. Jesteśmy najmniejszą agencją ze wszystkich agencji. Tak mali, że nikomu nie możemy zagrozić, a mimo wszystko zadają sobie tyle trudu, żeby nas wyrzucić. Uważam, że powinnyśmy napić się szampana za naszych wrogów. Jak ich wkurzamy, to znaczy, że jesteśmy wielkie. Zamiast narzekać – pisz tą prezentację i daj czadu! A na najbliższym statusie – pijemy szampana. Julia – udało nam się!
Każdy ma swój luksus. Przez wiele lat byłam przekonana, że luksus jest tym, co widziałam w Bevery Hills. Z czasem jednak nauczyłam się zadawać sobie pytanie:
Dlaczego chcę to mieć?
Jaką moją potrzebę to zaspokoi?
Czy ja to chcę, czy myślę, że powinnam chcieć?
Kiedy dochodzimy do wniosku, co jest esencją naszego pragnienia, to okazuje się, że nie tak trudno jest ją zaspokoić.
Lubię szum fal i wiatr na twarzy – ale nie muszę mieć jachtu.
Lubię mieszkać w pięknym miejscu – ale możliwość kupowania co i raz to większych domów dodałaby mi tylko siwych włosów, a nie poczucia luksusu.
Lubię mieć poczucie spełnienia zawodowego, ale tytuł zawodowy czy piękne biuro mniej mi tę potrzebę zaspokoją, niż zaproszenie na speech motywacyjny przez GOOGLE.
Lubię podróże – ale nie mam potrzeby mieszkać w 5 gwiazdkowych hotelach.

Jestem równie szczęśliwa, kiedy mieszkam w couchsurfingu, czy w wynajętych pokojach u lokalnych ludzi.
Lubię piękne rzeczy, i lubię je mieć, lecz wielu z nich nie mam.
Teraz jednak już nie odbiera mi to poczucia szczęśliwości – bo zawsze mi się przypomina, że pod koniec dnia i tak opływam w luksusie.
Bardziej niż pieniędzy, biżuterii, torebek Chanel czy domu z kortem tenisowym – potrzebuje poczucia, że nie muszę się naginać, uginać i robić czegoś wbrew sobie.
Nie dla każdego to musi być ważne – ale dla mnie jest.
Bo opływać w luksusie, to nie znaczy mieć wszystko, co tylko możesz mieć – ale mieć to, co MUSISZ mieć.
Ja muszę spojrzeć sobie w oczy każdego dnia.
Podróżować pierwszą klasą w samolocie – mogę, ale nie muszę.
Dlatego, kiedy w zeszłym roku 52 razy przechodziłam przez business class w samolotach myślałam sobie – „Nie żałuj tego, że masz mniej miejsca na nogi i nie będziesz jadła lodów czekoladowych – bo pewnie bardziej możesz być sobą niż ci wszyscy ludzie. Więc nie bądź pazerna.”


Luksus mojego życia polega na tym, że pracuje w zespole, który kocham. Dla klientów, których uwielbiam. Robiąc projekty, które mnie fascynują i to wszystko robię sposobami i metodami, w które wierzę i którym ufam! Spędzam czas tylko z ludźmi, których kocham, szanuję i podziwiam i odwiedzam miejsca, które dają mi energię i inspirację. Mam życie wybrane, nie narzucone. Myślę, że to jest większy luksus niż piękny dom czy elegancki samochód.

Similar Posts:

Exit mobile version