Dawno temu byłam na przyjęciu marketingowym pewnego pisma, dla którego pisałam. Podeszłam do zastępcy redaktora naczelnego i zapytałam, czy już przeczytał mój tekst, bo nie dostałam akceptacji.
– Nie mam zamiaru czytać Twojego tekstu i nie powinnaś do nas pisać. Wszystkie Ukrainki to kurwy i sprzątaczki. I taka jest ich rola w Polsce, a nie teksty pisać…
To jest jedno z tych wydarzeń, tak nieoczekiwanych i tak kosmicznych, że nie umiałam stanąć ani w swojej obronie, ani w obronie wszystkich Ukrainek, o których mówił szanowany Pan dziennikarz. Kiedy następnego dnia redaktor zapytał, czemu tak wcześnie wyszłam, opowiedziałam tę historię. Przeprosił, powiedział, że nie będę musiała nigdy więcej pracować z jego zastępcą i że sam się zajmie moimi tekstami, ale… Nie było już żadnych tekstów. Już nie mogłam, nie chciałam, straciłam serce…
Przez rok nie chciałam nigdzie pisać. Aż w końcu spotkałam Karolinę L., która ZMUSIŁA mnie do pierwszego tekstu i potem dbała o moją motywację wysyłając mi statystyki i opinie. Karolina nigdy nie zapytała mnie skąd jestem ani dlaczego piszę z błędami. Dowiedziała się o moim pochodzeniu przy okazji jakiegoś mojego wywiadu i tylko skomentowała: “O, ciekawe. Nigdy tam nie byłam”.
Było to bardzo dawno temu, ale ciągle nie mogę zapomnieć tego wieczoru i tego, że nie umiałam odpowiedzieć tak, jak należy. To wydarzenie wrosło we mnie i żyło ze mną jak niewidzialny guz – nie chciałam o tym mówić nikomu, bałam się tego, jak zareagują. “A co jeżeli oni też myślą, że wszystkie Ukrainki, to kurwy i sprzątaczki…”
Wiele lat później w Wenezueli zrzuciłam z siebie wreszcie ten kamień, bo spotkałam kogoś, kto też kiedyś miał taka rozmowę – Javier, który mieszkał kiedyś przez 7 lat w Holandii. Jak każdy Latynos kochał miłością absolutną Wenezuelę i… nigdy nie pozwolił, żeby ktoś zmusił go do pochylenia głowy z tego powodu. Z powodu swojego pochodzenia.
– Skąd jesteś?
– Z Wenezueli.
– Macie tam tylko piękne kobiety, gaz i kryzys.
– Tak, mamy. Wy w Holandii macie tylko kurwy, trawkę i ser!
No tak – są to rzeczywiście rzeczy, z których Holandia słynie…
Zazdrościłam mu, że odnalazł się w dialogu od razu, a nie po kilku latach – jak ja.
“Dlatego, Julio droga, wyjechałam z Holandii. Holendrzy myślą, że są cudem świata, bo są bogaci. Zdecydowałem na samym początku, że w dupie mam kasę. I zawsze potwornie mnie wkurwiało, kiedy ktoś mi sugerował, że jestem tam dla kasy. Jestem, bo się zakochałam – wszystko rzuciłem dla kobiety, a oni mi sugerują, że dla kasy. Wiesz jak się czułem wtedy?”
No ja akurat wiem, jak się czuł.
“Kiedyś byłem w klubie i poszedłem sobie do łazienki. Wiesz, kolesie sikają tak, że można sobie pogadać. (Nie wiem, ale widziałam na filmach.) Więc pyta mnie facet skąd jestem. Mówię, że z Wenezueli.
– A, to musiałeś tu przyjechać, żeby wreszcie zacząć więcej zarabiać i zacząć żyć normalnie, jak biały człowiek.
Spojrzałem na niego. A on – w rurkach i z wymuskaną grzywką. I powiedziałem mu, bardzo spokojnie:
– Nie, nie dlatego musiałem tu przyjechać. Musiałem przyjechać, bo moja kobieta nie mogła znaleźć żadnego FACETA, który mógłby ją tu pieprzyć, więc musiała mnie ściągnąć, prawdziwego, aż z Wenezueli.
Wiesz, ja nie mam nic przeciwko gejom, ale nie będzie mi koleś w rurkach mówił, że jestem gorszy, bo jestem z Wenezueli… Podstawa, to czuć się dobrze i dumnie – wtedy żaden fiut trzymający fiutka nie będzie Ci mówił, kim jesteś i po co jesteś na tym świecie!”
Bardzo męski i dosłowny sposób odpowiedzenia na “zarzuty”, ale myślę, że to jest lepsze niż moja strategia wałkowania 5 minutowej rozmowy przez wiele lat…
Zawsze mnie bolało, że ktoś traktuje inną osobę z góry, bo ma więcej pieniędzy. Ale ta rozmowa z Javierem uświadomiła mi, że jedyny sposób, to żeby właściwie zareagować, to NIE CZUĆ SIĘ GORSZĄ OSOBĄ. Niezależnie od tego, czy dotyczy to tego, z jakiego kraju pochodzisz, w jakiej firmie pracujesz, ile masz pieniędzy, lat, samochodów – jeżeli sam nie spuszczasz głowy – nikt nie zmusi Cię do jej opuszczenia. Nie wiem, jakbym teraz się zachowała, gdyby ktoś mi tak powiedział, ale chcę wierzyć, że już nie wyszłabym z płaczem i nie zamknęła się w sobie na kilka lat..
Nie było mnie stać na taka postawę, jak Javier. Kiedyś myślałam, że to dlatego, że jestem dziewczyną. Teraz wiem, że to nie ma nic wspólnego z płcią.
Pierwsze dwa lata w Polsce nie były dla mnie szczególnie łaskawe, w szkole non stop słyszałam komentarze: “Macie tam szczoteczki do zębów? Jak Ci się podoba maluch? Pewnie nigdy samochodu nie widziałaś?”
Oczywiście taka sytuacja ma pewne zalety: Bardzo dobrze się uczyłam (będąc bardzo przeciętną uczennicą w Kijowie, zostałam prymuską w Polsce), bo na początku nikt nie chciał się przyjaźnić z Ukrainką. A jak nie masz przyjaciół, to pozostają Ci książki. Zmieniło się to na dodatkowych zajęciach z botaniki (tak, kiedyś uważałam, że to fascynujący przedmiot). Poznałam tam Iwonę, która, będąc świadkiem moich „przyjacielskich” relacji w szkole, powiedziała: „Jeżeli jeszcze raz zobaczę, że pochylasz głowę, kiedy tak Cię kopią (werbalnie) – koniec przyjaźni! Nie chcę się przyjaźnić z kimś, kto nie jest dumny z powodu tego, kim jest! Ja Ciebie lubię, więc Ty też musisz!”
Postawiła sprawę dość ostro, ale… pomogło. Raz odpowiedziałam, potem drugi, trzeci. Potem już byłam „Julią”, a nie „tą Ukrainką”.
Jestem emigrantką. Nigdy tak siebie nie nazywałam, dopóki nie poczułam, jak wielkie ma to znaczenie dla całego mojego życia. Kiedy przeczytałam wywiad z Zimbardo o tym, że pochodził z biednej włoskiej rodziny emigrantów i że to wpłynęło to na wybór jego studiów i całej pracy – przyjęłam to jako fakt, że rzeczy są takie, jakie są i to, skąd pochodzimy, przez jakie Sarajewo musimy przejść, determinuje to, dokąd zmierzamy. Fakt, że jestem emigrantką i że musiałam udowodnić, a nie być, walczyć, a nie dostać – spowodowało, że jestem tam, gdzie jestem. I kim jestem.
Dlatego dzięki tym, którzy uważają, że wszystkie Ukrainki, Rumunki, Rosjanki, Kolumbijki, to kurwy i sprzątaczki – nie jestem ani jednym, ani drugim.
Powyższy tekst jest opisem sytuacji ekstremalnej i wyjątkowej. Na co dzień spotykało mnie i spotyka wiele miłości, życzliwości i wyrazów sympatii. Fakty są takie, że ŻADEN z moich przyjaciół NIGDY mnie nie zapytał o pochodzenie – to wyszło jakoś samo. Dzięki temu od początku czułam się z nimi bezpiecznie i pewnie. To chyba był mój bardziej lub mniej świadomy test na to, czy mnie widzą przez moje pochodzenie.
W przeprowadzce do innego kraju nie chodzi tylko o zmianę położenia geograficznego, ale też o to, że nagle się obcina swoje korzenie, znika cały kontekst funkcjonowania. I jesteś oblepiana innymi etykietami. Kiedy zmieniasz miejsce, w którym się wychowałaś, zmieniasz też wszystko to, czym byłaś, co budowałaś, co kochałaś. Kiedy to znika i zanim pojawi się coś nowego, trudno jest ogarnąć dlaczego nagle z osoby, która ma tylu przyjaciół, stajesz się osobą, która nie ma nikogo… Z lubianej stajesz się unikaną…
Zimbardo – mój absolutny idol. Specjalnie zawróciłam z mojej trasy po Stanach, żeby odwiedzić go w Stanford. Czekałam dwa tygodnie w San Francisco, aż wreszcie wróci z urlopu i będę mogła go odwiedzić. Miał niezwykle duży wpływ na to, jaką wybrałam specjalizację na studiach i na mój stosunek do inności.
Zaczęłam medytować na studiach. Odkryłam, że medytacja to jest ten czas, kiedy rzeczy widzisz takimi, jakimi one są. A kiedy się spotykasz z ludźmi, którzy też tak widzą świat, jest dużo łatwiej żyć. Stąd wyjazdy medytacyjne traktuję jako najwyższą formę wakacji, naładowania i nagrody.
Bycie emigrantką ma bardzo wiele zalet. Uczy szybkiego adaptowania się. Lubienie miejsca lub ludzi jest dla mnie wystarczającym powodem, żeby czuć się jak w domu. Na Rapa Nui, gdzie byłam prawie trzy lata, od pierwszego dnia czułam się jak w domu. Nie czułam się obco kibicując w czasie takich zawodów, jak bieganie z bananami czy pływanie na desce z bambusów. Wydawało mi się to naturalne, bo bardzo kochałam Rapanujczyków. Może dlatego, że oni też są gdzieś pomiędzy – czują się Polinezyjczykami, a należą do Chile.
Mimo że kochałam Rapanujczyków, moje najbliższe osoby były też emigrantami. Moa – Australijka, która wyszła za Rapanujczyka. Kia – pół Australijka, pół Rapanujka, która odkryła wyspę już w dorosłym wieku.
Moje doświadczenie spowodowało, że mam dużą wrażliwość na odmienność. Kiedy wszyscy pytali mnie, czy nie bałam się podróżować po kraju muzułmańskim (też po jego najbardziej ortodoksyjnej części – Sumatrze i Sulawesi), zawsze się dziwię. Szybko się zaprzyjaźniałam i czułam się bezpiecznie.
Kiedy wszyscy pytają mnie, czemu to właśnie mi przytrafia się tyle historii z ludźmi, moja jedyna hipoteza jest taka, że inni czują, że ich lubię. Atrybut rasy czy religii nie ma dla mnie żadnego znaczenia.
Wspaniałość jest poza szufladkami. Byłam w Indonezji, kiedy zaczynała się wojna na Ukrainie. Indonezyjczycy chętnie robili sobie ze mną zdjęcia z flagą prosząc, żebym przekazała wsparcie Ukraińcom.