Julia Izmalkowa

Czy wiesz kim jesteś?

Reading Time: 4 minutes

Ile my wiemy na swój temat? W ile swoich kłamstw wierzymy? Żyjemy w świecie Woody’ego Allena, gdzie wszystkie rozwiązania na wszystkie nasze problemy i dylematy znajdziemy na kozetce… Zaletą terapeuty jest to, że może pomóc nam dojść do tego, co ukrywamy, czego boimy się lub nie jesteśmy świadomi.
Ale…
Pewnych rzeczy niestety nie da się rozkminić na sucho. Trzeba wyzwania. Trzeba konfliktu. Trzeba wyjść z tego, co normalne na co dzień i wejść  w swoje marzenie, piekło lub… skoczyć w nieznaną przepaść. Żeby siebie poznać, żeby zobaczyć swoją własną prawdę i zmierzyć się z ukochanymi kłamstwami, trzeba sytuacji, bo nie o wszystkim można pogadać, i nie wszystko można wykrzyczeć, i nie wszystko można spokojnie i logicznie przeanalizować.
Moją ostatnią wielką sytuacją był statek na Antarktydę.
Czasem na statku miałam wrażenie, że jestem po drugiej stronie lustra… Wiele rzeczy, których myślałam, że nie lubię – okazywało się, że  kocham. Wiele cech, które myślałam, że ludzie we mnie nie lubią – oni kochali.
Myślałam, że będę miała chorobę morską – okazało się, że kiedy łóżko jest kołyską, śpię lepiej i mam piękniejsze sny. Myślałam, że będę musiała „przetrwać” tę podróż – okazało się, że żyłam pełnią w każdej sekundzie, kiedy ona trwała. Spodziewałam się, że bycie Ukrainką na rosyjskim statku będzie… skomplikowane (gdyby ktoś nie kojarzył  – Ukraina jest w stanie wojny z Rosją). A nie pamiętam, kiedy dostałam tak niebywale dużo uwagi, troski, atencji… od obsługi – czyli od Rosjan.
Tuż przed wyjechaniem na Antarktykę, napisałam tekst o tym, jak ludzie często próbują mnie poprawiać i jednym z punktów spornych są moje kolory…  jest to sporne między innymi dlatego, że stanowią esencję mojego myślenia o tym, kim jestem i jaka jestem. Jak siebie widzę. Jak jestem bez kolorów to oznacza, że jestem naga.
Moje przekonania, że stanowią one część mojego DNA wzmocnione są przez fakt, że jest to często temat pierwszej rozmowy, ułatwiającej zagadanie mnie. Na statku byłam w sytuacji, kiedy codziennie, a właściwie kilka razy dziennie, od wielu osób, często nawet tych samych, słyszałam: „Jak ja lubię, że jesteś taka kolorowa. Ile kolorów! Jesteś jak motyl wśród bieli i czerni…” Zostałam uznana nie tylko za najbardziej kolorową osobę na tym rejsie, ale za najprawdopodobniej najbardziej kolorową osobę, którą kiedykolwiek znali – może z wyjątkiem Vivian Westwood. Każdy, kto mnie widział, nie mógł sobie odmówić: „Mam kilka Twoich zdjęć – łatwo Cię odnaleźć – zielona kropka na zdjęciu. Zawsze wiem, gdzie Ty jesteś, bo wystarczy zobaczyć kolorową plamkę na horyzoncie i wiadomo, że to Ty.”
Ja i moje kolory. To był mój najbardziej wyróżniający element. Bez moich kolorów czuję się naga, czuję się dziwnie. Często różne osoby pytają dlaczego. Lub skąd taki wybór kolorów. Czasem wymyślałam jakąś historię o tym, że zielony w Polinezji to kolor miłości, a ja jestem emocjonalna. Że kocham wiosnę i kojarzy mi się z zielenią. Że kocham Izmałkowa Consulting, a cała firma jest zielona.  Że zatrudniamy tylko osoby, którym jest do twarzy w zielonych ubraniach (nie do końca żart 🙂 ).
Ale prawda jest taka, że NIE WIEM. Po prostu lubię.
Tak jak BARDZO nieudany eksperyment/ porażka jednego z fryzjerów przekonał mnie o tym, że nie czuję się dobrze jako brunetka, tak, będąc w czarnym, czuję, że czegoś zapomniałam z domu, przebrałam się lub rzeczywiście mam fatalny humor (jak sugerują moi znajomi i współpracownicy, kiedy mnie widzą w tym niekolorze).
Moim osobistym symbolem kolorowości są moje bransoletki z Panamy, założone przez Indian Kuna. Kilka metrów na ręce i kilka więcej na nodze… Kocham je. Mam je 2 lata… Niektórym się podobały, niektórzy uważali, że to absurd cały czas je mieć… Cały CZAS. Trochę mieli racji. Nie zawsze pasują do tego, co mam na sobie. Często zdecydowanie nie pasują. Ale kiedy musiałam je zdjąć na dwa tygodnie, bo spuchła mi noga i mnie uciskały, to czułam, że zabrali mi kawałek mnie. Czułam się nieswojo patrząc na mój biały, nieopalony pas na nodze. Więc, kiedy włożyłam je znowu, odetchnęłam. Uff, jesteśmy razem.
Czuję się naga w czarnych ubraniach, bo częścią mojej osobowości są kolory. Nie ma innego szczerego wytłumaczenia.
Myślę, że każdy z nas ma coś takiego, z czym jest nierozerwalnie związany lub przez co się określa.
Kiedy byłam na statku WSZYSCY zachwycali się moimi kolorami. Od pierwszego do ostatniego dnia słyszałam, jak lubią to, że jestem taka kolorowa bo dzięki temu od razu się uśmiechają (nie wchodziłam tu w szczegóły, czy radośnie, czy ironicznie 🙂 ). Kolory były częścią mojej istoty wcześniej, a teraz stały się MOJĄ ISTOTY, stały się wytłumaczeniem mojego istnienia.
Wszystko było super, aż do kolacji kapitańskiej… Nie byłam przygotowana, nie miałam sukienki, a obowiązywał strój mniej hipisowsko-antarktydzki niż zazwyczaj. Jedyną rzeczą, która nie wyglądała, jakbym miała za chwilę iść do SPA albo ćwiczyć – była czarna bluza i jedyne czyste i dostępne czarne legginsy.
– Czemu Ty się tak spóźniłaś na kolację?
15 minut przez kolacją podskoczyłam do mikroskopijnego lustra w łazience i zobaczyłam NIE MNIE. Przestałam być głodna. Pomyślałam, że ta kolacja to w ogóle głupi pomysł. Ale w końcu ostatnia kolacja… Desperacko zaczęłam szukać czegokolwiek, co byłoby kolorowe. Szalik, super żółty szalik.
– Julia, jesteś chora?
– Nie.
– Boli Cię gardło?
– Nie.
– Zimno Ci?
– Nie.
– To czemu jesteś taka opatulona na kolacji?
Chyba pytanie było z zaskoczenia, bo z automatu odpowiedziałam:
– Bo potrzebowałam jakiegoś koloru… Inaczej bym się nie czuła sobą.
You are way more than your colors.
Jesteś czymś więcej, niż Twoje kolory.
Tak często ludzie mówią o moich kolorach, że myślę, że tylko dlatego mnie widzą. Tak często mówią o moich podróżach, że zastanawiam się, czy będą uważali mnie za interesującą osobę, kiedy przestanę podróżować. Tak bardzo kochają historie z mojej pracy, że zastanawiam się, czy nadal będą uznawali moje opowieści za interesujące, gdybym zrobiła… badania ilościowe. (Taki żarcik – wierzę, że badanie ilościowe mogą być ciekawe).
Nie zdałam sobie sprawy, że tak bardzo zbudowałam swój obraz siebie, wokół tego, co robię, jak się ubieram, gdzie jestem – że boję się, że po utracie tego będzie mnie mniej…
Nie wiem jeszcze, czym i kim dokładnie jestem, ale… Jestem czymś więcej, niż moje kolory… Niż moja praca. Niż moje podróże. Niż moje opowieści.
I wiem, że każdy z nas jest kimś więcej niż myśli o sobie i kimś więcej niż inni myślą o nas… Trzeba wielu sytuacji, żeby się o tym przekonać, ale też dużej otwartości i nie zawężania się do swojej własnej definicji.
Ja jestem więcej niż kolory, podróże i praca… A ty? Kim więcej Ty jesteś?

Similar Posts:

Exit mobile version