To, kto z Tobą podróżuje, może być albo największym błogosławieństwem, albo może zmienić najpiękniejszą podróż w koszmar. Dlatego pewnie się mówi, że przyjaciół poznaje się w biedzie. I w podróży.
Bieda wydaje mi się dużo łatwiejszym sprawdzianem. Różni ludzie są dobrzy w różnych sytuacjach – mało kto z nas jest jak uniwersalna wtyczka, która pasuje do wszystkiego i każdego – nie każdego, kogo kocham w Warszawie, będę kochała na trekkingu na Sumatrze czy podczas podróży nurkowej na Bali…
Jak wiesz, czego chcesz, co lubisz podczas podróży (ja wiem), to nie ma sensu sprawdzać. Po to, żeby niektórych ludzi kochać, powinniśmy nie być z nimi w niektórych sytuacjach i już… Mam wielu przyjaciół, za których bez zastanowienia oddałabym nerkę, gdyby potrzebowali. Ale oddałabym ją również po to, żeby oddzielnie spędzić wakacje.
No więc skoro nie jest oczywiste, czy ci, których znasz, kochasz, z którymi spędzasz czas, którzy Cię bawią, umieją słuchać, których lubisz słuchać Ty, nadają się na wspólną podróż, to… co powiedzieć o statku?
Statek to mega specyficzna podróż – chcesz czy nie chcesz, jesteś zamknięty w pływającej puszce metalu. I nie możesz sobie po kilku dniach powiedzieć: „Sorry, ale wychodzę. To nie jest moja bajka”.
W zasadzie nie myślałam o tym przed wypłynięciem na Antarktykę (chociaż powinnam była pomyśleć, bo po rejsie Panama – Kolumbia wiem dokładnie, co to znaczy być zamkniętym z nie do końca tymi ludźmi, co trzeba). Byłam zajęta tym, żeby ogarnąć w trzy dni to wszystko, co ludzie załatwiają przez kilka tygodni. Ale dało mi do myślenia pytanie Sergio, mojego kolegi z Ushuai, do agentki podróży Danieli:
– Jaka jest średnia wieku na statku?
– Młodzi ludzie, średnio mają 49 lat.
Z punktu widzenia starzejącego się już osobnika – kocham taką segmentację. Też uważam, że dzisiejsza pięćdziesiątka, to wczorajsza trzydziestka (zabawne jest to, że to, czy przekonam do tego ludzi na prezentacji segmentacyjnej, zawsze zależy od średniej wieku klientów – albo mnie kochają albo wyśmiewają). W każdym razie bardzo fajnie – taka średnia wieku, to młodzież :).
Kiedy już załadowaliśmy się na statek, zobaczyłam, że 80% ludzi, to mix od 8 do 84 lat…
Gdyby mi to powiedzieli przy kupowaniu biletu pomyślałabym: „Dam radę. Nie jest to rejs na Ibizę, żeby się zabawić i szukać przyjaciół. Jestem tu po to, żeby zobaczyć Antarktykę”. Ale… Pod koniec rejsu na to samo pytanie odpowiedziałabym: „Genialna kombinacja!! Nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałam tyle ciekawych konwersacji w ciągu 12 dni.”
Kiedy patrzyłam na tych wszystkich ludzi po raz pierwszy myślałam: „Jak my się tu wszyscy dogadamy? Jak my damy radę ze sobą przez 12 dni?” Jako, że od razu zaprzyjaźniłam się z dziewczynami pracującymi na statku, zapytałam, czy tworzy się dużo grup i czy są konflikty?
– Nigdy lub prawie nigdy. Zdecydowanie więcej jest tych wśród nas, niż wśród pasażerów.
– Ale są w różnym wieku, z różnych krajów, różnych zawodów…
– To wszystko nie jest ważne. Łączy ich ANTARKTYKA. To jest tak wymagająca logistycznie podróż, na tyle droga i na tyle nietypowa, że jeżeli ktoś tu jest, to dlatego, że BARDZO CHCIAŁ TU BYĆ. Większość osób oszczędza na to całe swoje życie, marzy o tym całe swoje życie. Są różni, ale łączy ich jedno – miłość do lodu. I jeszcze otwartość na niezwykłość. Dlatego nie ma konfliktów.
Kolejny dowód na to, że liczy się TYLKO i WYŁĄCZNIE segmentacja psychograficzna (czyli taka, która łączy ludzi poprzez etap życiowy).
Wszystko to okazało się prawdą. Tak, tworzyły się mikrogrupy po to, żeby omówić jakiś interesujący temat. Potem tworzyły się inne, potem przyłączały jeszcze inne itd. Nigdy nie doświadczyłam tylu kultur w jednym miejscu: od takich których można było się spodziewać (UK, USA, czy Australia) po takie które były zaskoczeniem nawet dla ludzi ze statku (Korea, Japonia czy RPA). Nigdy nie byłam w grupie tak zróżnicowanej pod względem zawodów i zajęć: od uczniów i profesorów, poprzez projektantów satelitów kosmicznych (SPACE SATELITE) i prawników, a kończąc na pilotach helikopterów czy ornitologach. Dla wszystkich trzy posiłki dziennie były okazją do wymiany doświadczeń, poglądów, dowiedzenia się czegoś i opowiedzenia o swojej kulturze.
Jeżeli ludzi łączy coś wielkiego, to wtedy to wielkie coś jest jak lewarek, który otwiera drzwi do umysłów i serc. Całkowita otwartość i ciekawość historii drugiej osoby. Więcej było chęci usłyszenia czyjejś opinii niż opowiadania o sobie, ludzie częściej pytali, niż sami opowiadali.
Z punktu widzenia naszego życia na co dzień nie mieliśmy ze sobą wiele wspólnego. Ale połączyła nas rzecz tak niecodzienna jak Antarktyka, która spowodowała fascynację światem osób z innych światów niż nasz. To dzięki temu, że każdy dla każdego był właściwie kosmitą, ta podróż była tak ciekawa.
Nie wiedziałam, że sputnik w kosmosie „umiera” po najwyżej 9 miesiącach, bo porusza się tak szybko, że sam się zużywa, że „wskaźnik rozwodów” albatrosów wynosi jedynie 0,01, że najbardziej magiczny sposób zwiedzania Alaski, to kajakiem lub helikopterem i że posiadanie nawet całkiem dużego radia w UK daje prestiż i sławę, ale nie pieniądze na podróż na Antarktykę. Nie usłyszałabym najbardziej romantycznych i smutno-szczęśliwych historii miłosnych, nie dowiedziałabym się o tym, jak i dlaczego 82-letnia kobieta podróżuje więcej niż jej wnuczkowie, nie dyskutowałabym na temat dziury ozonowej i efektu cieplarnianego, ani sztuki wizualnej na festiwalach muzycznych.
MEGA nas połączyły nasze różnice doświadczeń – nie spotykam w moim normalnym życiu pracowników stacji kosmicznych, hodowców strusi… Wiele z tych znajomości nie przetrwa, ale i tak wszyscy zostawią ślad – w moim umyśle i na moim blogu.
Jestem pewna, że część z tych znajomości jednak się utrzyma – bo znałam już ludzi, których odmienność ode mnie jest czymś tak GENIALNYM, że nie mogę się już doczekać, kiedy będę mogła z nimi znowu pogadać. Połączyła nas pasja i chęć odkrywania. Zbliżyła nas ciekawość odmienności. Mimo że KOMPLETNIE NIC nas demograficznie nie łączy: wiek, miejsce zamieszkania, czy zawód.
Liczby się mylą, emocje – nie.
Tuż przed wejściem na statek nie za bardzo wiedziałam do mnie czeka – do tej pory pływałam tylko na małych jachcikach.
Czekał mnie jednak bardzo ładny widok. Miałam szczęście, że #OneOcean zrobił upgrade mojej kajuty i byłam sama. Nie spodziewałam się, że będzie taka duża, więc patrząc na boski widok z okna, myślałam sobie: dobra, jak ludzie będą beznadziejni, to najwyżej w przerwach między wycieczkami będę sobie siedziała i patrzyła w okno. Będę taką ciocią klocią statkową, podglądającą pingwiny i ptaki.
Tuż po wypłynięciu wszyscy zaczęli samotnie łazić po statku robią ostatnie zdjęcia lądu. No i oczywiście selfie.
Najtrudniej zawsze przełamać pierwsze lody (bardzo zabawnie to brzmi, gdy jesteś w drodze na Antarktykę). Nam pomogły zwierzęta – ludzie jednak reagują jak dzikusy (ja – największa dzikuska ze wszystkich), kiedy widzą coś, czego nie widzą na co dzień. Więc jak tylko ktoś zobaczył pływającego pingwina, to był krzyk.
Potem wieloryby – jeszcze większe poruszenie. No to było naprawdę coś – patrzyliśmy w wodę…
… przewidując, w którym miejscu za chwilę pojawi się wieloryb.
Po zwierzętach najlepszym przełamywaczem lodu był śmiech – wyglądaliśmy absurdalnie w dużych butach i ubrani w wielkie kurtki i spodnie, jak czerwone pingwiny – tak samo niezdarnie się poruszaliśmy po lądzie.
Pierwsza wycieczka zodiakiem była wielkim przeżyciem dla wszystkich i tu zaczęła nas już łączyć teraźniejszość i dzielenie się tym, co zobaczyliśmy i czuliśmy.
Jak schodziliśmy z lądu, to był nasz czas na jedzenie, zabawę i rozmowy. I nie wiem, czy to pingwiny, czy lód, czy brak internetu wyzwolił w nas wszystkich taką beztroskę i ciekawość na siebie wzajemnie.