– Znasz niemiecki?
– Nie, a czemu pytasz? Czy mój hiszpański jest aż tak zły?!
– Proszę Cię, od razy bierzesz to do siebie. Jest ok, ale myślałam, że może wiesz, czy w języku niemieckim jest słowo „mniej więcej”, “około” lub “za chwilę”?
Latynosi. Kochają turystów, ale, tak jak Dalajlama, nie ogarniają, czym jest poczucie niskiej wartości. Zupełnie nie potrafią pojąć mentalności niemiecko-szwajcarskiej (dla nich symbolu szokującej dokładności oraz obsesji na punkcie kontroli i precyzji). Martin skarżył się, że nie potrafi znaleźć wspólnego języka z takimi turystami, stara się, ale jego logika tego nie ogarnia:
– Pytają mnie, za ile będzie taksówka, na co odpowiadam im, że za chwilę. A oni mnie dalej meczą – „Czyli za ile? Za chwilę, za momencik. Ale ile to jest dokładnie? Za 10-15 minut. To znaczy za 10 czy 15 minut?”. Nie wiem. Może oni nie mają w swoim języku takich słów jak “za chwilę, mniej więcej, być może”. Myślisz, że to możliwe, by w języku niemieckim nie było takiego słownictwa i dlatego nie rozumieją tego po angielsku? Nie znasz niemieckiego, ale myślisz, że może to jest przyczyną? Przychodzą oburzeni, że autobus się spóźnił 7 minut. Więc pytam się ich, czy się popsuł – „Nie dojechaliście dziś? Nie, przyjechał późno! Ale był jakiś problem? Coś się stało? Czy mam w czymś pomóc? Tak. Nie przyjechał zgodnie z planem, a nie było żadnego powodu ku temu”. Spóźnił się, ale przyjechał. Nie tylko nie rozumiem, po co mi to mówią, ale jak to jest możliwe, że w ogóle po całym dniu jeszcze o tym myślą? Ja tego nie ogarniam – są na wakacjach. Autobus przyjechał, więc o co chodzi? Przecież to plan – mniej więcej ma określić czas przyjazdu. Ale dla nich musi być wszystko dokładnie.
– „Za ile będzie?” Mówię im, że za 6-7 minut. Oni nie chcą takiej odpowiedzi – chcą, żebym powiedział, że autobus będzie za 6 minut, żeby później mogli mi powiedzieć, że znowu kłamałem. Nic nie mówię, ale myślę sobie: Witajcie w Ameryce Łacińskiej, gdzie Wasz świat legnie w gruzach! My się nigdzie nie spieszymy, u nas wszystko jest za chwilę i za momencik. 5, 7 czy 16, a nawet 120 minut, to dla nas taki sam odstęp czasu – czyli 5 minut.
Oczywiście jest to zabawne, ale tylko wtedy, gdy nie dotyczy Ciebie i dzieje się w ciągu dnia. Czasem, w warunkach zmęczenia, mózg wyłącza się i zaczynasz myśleć swoimi schematami, zapominając, że obowiązuje język rozmówcy.
Kiedy zaczęłam podróżować – byłam prawdziwym control freakiem. Po drodze, wielu cierpliwych, kochanych i zrelaksowanych Latynosów wpływało na moją “niemieckość” (chociaż ja wolę określenie “szwajcarskość”). Na początku ostrożnie, a potem coraz bardziej zabawnie wyplenili ze mnie ciśnienie i precyzję. Miewam nawroty, ale każdy, kto mnie znał sprzed 5 lat – wie, że zmiana jest gigantyczna.
Relatywność czasu jest wielkim odkryciem Einsteina i gigantyczną zaletą Latynosów. Ja często się spinam – czasem wychodzi ze mnie Niemiec, na szczęście już co raz rzadziej, bo nauczyłam się od Latynosów, że nie chodzi o te 5 minut wcześniej czy później. Ten czas nigdzie nie ucieknie, więc co możesz zrobić w ciągu tych 5 minut? Możesz czekać, wkurzać się, krytykować i narzekać na coś lub na kogoś. A możesz też wykorzystać ten czas, by zająć się czymś innym, czymś co lubisz i sprawia Ci przyjemność. Możesz rozejrzeć się i zobaczyć, kto też czeka i pogadać. Możesz poczytać, pomyśleć, pomarzyć, poflirtować, postrzątać w torebce, wykasować zdjęcia z aparatu (zawsze jest coś do zrobienia). Możesz nawet zrobić rzecz najlepszą z możliwych – po prostu być i cieszyć się z tego, skupić się na wietrze, słońcu, nosie czy szeleszczeniu liści. Nie musisz czekać, możesz po prostu być lub robić cokolwiek innego. Bo, kiedy czekasz, czas płynie bardzo długo.
Latynosi uczą mnie (uczą, ale nie mogę powiedzieć o sobie, że jestem najpilniejszą uczennicą na świecie), że najlepiej jest zająć się tym, co jest najlepsze w danym chwili do momentu, aż przyjdzie coś, czego chcesz. Teraz chcesz rozmawiać z sąsiadem z ławki, a za chwilę chcesz wsiąść do autobusu, który właśnie podjechał. Nie ma czasu straconego. Jest tylko ten niewykorzystany. Nie ma opóźnienia –jest tylko to niepotrzebne czekanie.
Kiedyś dotarłam do jednego z miasteczek w nocy i zapytałam, gdzie można złapać taksówkę. Usłyszałam, że nie warto zamawiać, bo to jest naprawdę blisko. „Jakieś 5 minut, może 6, więc naprawdę nie warto. Po co masz płacić 1,5 dolara, skoro możesz przejść?”. Po 4 dzielnicach wiedziałam, że 5 minut należy pomnożyć przez co najmniej 6, bo zostało mi co najmniej 7 dzielnic. “Jak można pomyśleć, że 11 dzielnic o 00:30 w nocy, z 20-kilogramową torbą, to blisko?”.
Wiedziałam, jacy są mieszkańcy Ameryki Łacińskiej, więc nawet nie mogłam się złościć. „Bo to wszystko w dobrzej wierze, żebyś nie wydawała swoich cennych pieniędzy” (jestem oszczędna, ale naprawdę przebolałabym stratę tych 2 dolarów).
Mimo, że rozumiałam ich argumentację, to czasem narzekałam na spóźnialstwo i relatywizm. Po jakimś czasie przestałam, bo doświadczyłam czegoś gorszego. Jest tylko jedna rzecz gorsza od spóźniania się – kiedy ktoś przychodzi za wcześniej (przyjście przed czasem jest złe, ale odlatujący samolot przed czasem to naprawdę katastrofa). Trzy samoloty w ciągu mojej 4-miesięcznej podróży odleciały wcześniej!! Samolot!!! Wcześniej!!! Jeden samolot prawie 40 minut przed czasem, bo pilot stwierdził, że już wszyscy jesteśmy i dali nam zgodę na wcześniejszy start, więc fru… Boże, co by było, gdybym to ja nie przyszła na czas. Czy poczekaliby na mnie? Kto to wie…
Z dwojga złego niech już się spóźniają. Poczekam. Albo lepiej nie. Będę robiła swoje do momentu, w którym będę chciała wsiąść do samolotu.
Moi przyjaciele Latynosi, którzy śmieją się ze mnie, że jestem nadal kontrolująca, ale dzięki którym uczę się słów „około, później, etc.”.
[wysija_form id=”2″]
6 odpowiedzi
Jeśli Julia ta teraz opisana mieszanka Twej niby korporacyjno-szwajcarskiej zgody
na urlopowy 4 miesięczny luz, luzik w Ameryce Południowej
ma być już dowodem na dokonany w Tobie melanż wartościowych zasad
z mentalnością „latino”, to z mej drabiny doświadczeń zaliczonego czasu wynika,
że dopiero Julia jesteś na początku Twej wędrówki ku Górze swego Przemienienia. :-))
Twe fajne Ego ma wymiar Mont Everestu :), więc i wędrówka czeka Cię długa 🙂
Wędrówka dłuższa niż 5 minut …..
A i tak JULIA któregoś pięknego dnia, niczym ów Pasterz z opowieści „Alchemik” Coehellego
z nagła stwierdzisz, że niepotrzebnie tyle czasu ganiałaś po świecie za swym stadem owiec,
gdy na podorędziu obok siebie wcześniej miałaś swe Drzewo Życia
i Przyjaciela i Mędrca z wyciagniętymi ramionami :-))))
Pamiętaj polskie ludowe przysłowie: „Piękny talerz nie nakarmi” :-PP
Jacku,
zgadzamy się że wędrówka jest długa (przynajmniej mam taką nadzieję) ale moim zdaniem nie taka znowu trudna – bo bardziej niż Mont Everest moje ego jest równiną. Wiele lat pracowałam nad tym, żeby go zrównać z poziomem ziemi i jestem coraz bliżej. Ale dla mnie wyjazd nie jest wyjazdem ludzik. Chyba nic w moim życiu nie traktuje jako luzik. Wbrew pozorom to jest bardziej pracujący czas niż kiedykolwiek indziej. Piszę książkę, blog, pracuję nad strategią firmy, pracuje z moimi dziewczynami nad raportem – wiec nie ma tu za dużo przestrzeni na luzik – na szczęście jest przestrzeń na słońce:) Dzięki temu cokolwiek robię jest przyjemniejsze
W ten odpowidzialny sposób takie stawianie spraw zawodowych i Twej blogowo- podrecznikowej aktywności na I miejscu wielce sie chwali 🙂
Wiem co Ci pisze, bom nie jest wczoraj urodzony 🙂
To dla mnie jest jasne, że Twa Julia dobra albo i nawet doskonala zawodowa pozycja nie została Ci darowana z Nieba, gdyż „same gołabki nie wpadają do gąbki” :_))
Banalne stwierdzenie, ale za tym stoi zawsze wysiłek i wybór:
„coś za coś”, a doba ma jednak jedynie 24 H :-))
Fajne, że w Brazylii lączysz Julia pożyteczne z przyjemnym.
Tak trzymaj Julia 🙂
Pa.
Jeśli kochasz to, co robisz, to nie ma „czegoś za coś”:)
Pozdrowienia z Brazylii!
Powinnam pisać w tym momencie strategię, ale zaczytuje się Twoim blogiem! A ja przecież nie czytam blogów:/ Serio nie pytam, wolę książki, ale Twój blog ma coś do przekazania.
Pozdrawiam
Dziękuję!!! Jestem niezmiernie szczęśliwa, że się tutaj znalazłaś 🙂 I powodzenia w pisaniu strategii, mam nadzieję, że jak ją skończysz, to tu jeszcze wrócisz:)
p.s. Ujął mnie Twój nick – mam nadzieję, że za tymi słowami kryje się niesamowita historia:)