Byłam zawsze głodna. Odkąd pamiętam, czyli od 13 roku życia – byłam permanentnie głodna. Jadłam i jeszcze nie skończyłam, a już tęskniłam za następnym posiłkiem. Jadłam i ciągle byłam głodna, więc jadłam więcej, a potem umierałam z poczucia winy i braku samodyscypliny. Ale nadal umierałam też z głodu. Bo nawet, kiedy byłam najedzona, to i tak byłam głodna.
Byłam głodna, bo wiedziałam, że nie powinnam jeść. Najlepiej w ogóle. Ale na pewno po 18 unikać węglowodanów i cukrów. Albo wszystkiego, co ma jakiekolwiek kalorie. Bo wiem, że jestem gruszką. Mam skłonności do tycia. I nie wyglądam dobrze w super szczupłych rurkach. Więc fakty są takie, że nie powinnam jeść. Im bardziej nie powinnam, tym dramatyczniej głodna byłam.
Więc całe życie byłam, albo już na diecie, albo tuż przed, albo wreszcie tuż po. Byłam taka jak tysiące kobiet w Polsce, które badaliśmy. Jak miliony kobiet, które żyją w Europie . I jak setki milionów, które żyją na całym świecie. Jak pokazały badania Wolf – kobiety w USA raczej by straciły 10-15 funtów niż zrealizowały jakikolwiek inny cel. Bo żaden inny cel nie był tak dobry, jak oczekiwana radość z własnego odbicia w lustrze. Niestety ta radość nie przychodzi nigdy, bo zawsze jest coś do stracenia. Lub przychodzi jak motyl – na chwilę. W każdym razie zawsze było to okupione permanentnym poczuciem głodu i winy.
“A culture fixated on female thinness is not an obsession about female beauty, but an obsession about female obedience. Dieting is the most potent political sedative in women’s history; a quietly mad population is a tractable one.”
― Naomi Wolf, The Beauty Myth
Kilka rzeczy, które pomogły mi wziąć moją obsesję w ryzy:
1. USŁYSZENIE tego, co się do mnie mówi
Jak wiele kobiet mam tendencje do słyszenie rzeczy negatywnych i bycia głuchą na rzeczy pozytywne. Można usłyszeć 100 komplementów i jedną krytykę, jedną opinię, na której się zawiesisz do kilku lat lub końca życia. Więc w pewnym momencie zdecydowałam , że będę pracowała nad tym, żeby słyszeć i przyswajać też dobre informacje. To wiązało się z bardzo ważną decyzją o przyjęciu zasady życiowej:
„Słuchaj tylko tego, co podnosi Ci skrzydła. I odcinaj się od tego, co Cię zniechęca”.
Dla mnie jest to trudna zasada, bo ciągle zadaję sobie pytania – a co jeżeli ten ktoś, kto mi powiedział coś negatywnego miał rację? Oczywiście , że ma rację – swoją rację. Więc musiałam się nauczyć (nauka trwa) cały czas zadać sobie pytania:
- Czy ta opinia mi służy?
- Czy pozwali mi coś zmienić na lepsze?
- Czy pozwala mi lepiej poczuć się na swój temat?
- Czy pozwala mi na lepsze zrozumienie siebie?
- Czy umożliwia mi wprowadzenie do mojego życia czegoś lepszego?
Jeżeli nie – to jest tylko opinia. Nie wolno dopuścić jej do mózgu i rozprzestrzenia się.
Najpierw nauczyłam się to robić w pracy, bo kiedy prowadzisz firmę, która jest mała i nietypowa – naturalnym jest, że mnóstwo osób mówi, co jest nie tak i jak należy to zmienić. Potem życie osobiste – trudniej, ale walczę z tym. Ku mojemu zdziwieniu najtrudniej przychodzi mi tymi opiniami, które dotyczą mojego ciała. Bo tu opinia często jest niewypowiedziana, bezgłośna – czyli dużo trudniejsza do dyskutowania. Za małe jeansy. Moda na rurki. Na super hiper wąskie rurki. Itd.
Tutaj jednak moja przyjaciółka nauczyła mnie jednej mantry: Źle uszyte! Nie pasuje, za wąskie, ciągnie, wyglądasz jak kura po przejściach – nie Twoja wina. Źle uszyte.
2. DOŚWIADCZENIE , że są różne standardy, które nie są obiektywną prawdą
Podróżując po całym świecie przekonałam się, że ciało jest kwestią oczu, a nie prawdy. Widzisz to, co chcesz widzieć. Piękno jest w oczach patrzącego, a nie prawdą obiektywną. Oczywiście wcześniej też czytałam książki z antropologii, oglądałam National Geographic wiedziałam, że są różne standardy. Ale pomogło mi doświadczenie tego – sama zaczęłam przyjmować różne standardy w zależności od tego, jak długo przebywałam w jakimś miejscu.
W Japonii byłam uważana za giganta, a wszystko, co malutkie, było najpiękniejsze: małe piersi, małe stopy, niski wzrost, itd. Uwielbiam wysokie kobiety z dużym biustem, ale tam rzeczywiście odczułam, że takie małe jest na maksa piękne.
W Brazylii to wiadomo – latynoskie kształty gruszki są jedyną akceptowalną formą. Brazylijki są jednak doskonałe – więc tam jeszcze tego nie poczułam. Ale Kolumbia i Wenezuela zachwyciły mnie kształtami kobiet. To właśnie tam zaczęli na mnie mówić Shakira i nieustająco dziwili się – jak to jest możliwe, że mając takie kształty, tak strasznie źle tańczę (nie jest tak źle, jak oni uważają, ale Shakirą nie byłam, nie da się tego ukryć).
Karaiby jeszcze bardziej powiększają rozmiary. Tu definicja piękna nie wynika nawet z wielkości, ale z pewności siebie. Wszystkie kobiety, które mają proste plecy, dumne spojrzenie, pewne ruchy, uważane są za boginie. Niezależnie od tego, czy są małe, duże czy bardzo duże. I gdy tam byłam – nawet ja uważałam , że wielkość nie ma znaczenia.
Bardzo ironiczne, bo w Tobago, gdzie kobiety są naprawdę duże, a dieta koszmarnie tłusta – tam właśnie schudłam najbardziej. Większe skierowanie uwagi na pewność siebie, jako wartość, spowodowało zmniejszenie mojej obsesji związanej z jedzeniem.
Mariam, moja przyjaciółka, która jest w połowie Afrykanką, jest najszczuplejszą kobietą, którą znam. Nie ćwiczy, je, co chce i ile chce. I zawsze jest chudeneczką. Zawsze jej zazdrościłam. Ona nigdy tego nie rozumiała i kiedyś opowiedziała mi historię, po której poczułam, że może rzeczywiście nie ma czego zazdrościć. Kiedyś Mariam pojechała do Mali i tam doświadczyła prawdziwe ludzkiego współczucia wynikającego z jej braku atrakcyjności: „Boże, jak Ty sobie Mariam w życiu poradzisz? Kto Cię za żonę weźmie? Za dziewczynę płaci się od dwudziestu do trzydziestu krów. Za Ciebie może dwie, a pewnie tylko jedną ktoś może dać. Gdzie tymi rączkami wodę przeniesiesz? Ile dzieci możesz urodzić? Żaden pożytek z Ciebie”. Mariam powiedziała, że zawsze ją mega bawiło to, że jest tam uznawana za brzydką i, że warta jest tylko jedną krowę: „Na szczęście nie potrzebuję tej krowy, więc dam sobie radę”- zawsze odpowiadała.
„Także Julia, to co dla Ciebie i europejskich dziewcząt jest zaletą, dla mojej afrykańskiej rodziny jest wadą nie do przełknięcia. Po prostu trzeba lubić siebie i otaczać się ludźmi, którzy lubią Ciebie, a reszta to prawda kulturowa, nie obiektywna”.
3. Zaakceptowanie rzeczywistości
Sasha, moja trenerka kickboxingu powiedziała kiedyś mi: „Hej! Przestań w końcu ciągle porównywać się do mnie. Ja trenuję od 5 ROKU ŻYCIA. Nie będziesz mieć takich barków. Ani takiego brzucha jak ja – bo nie trenujesz po sześć godzin dziennie przez kilka lat. I nie będziesz mieć, choćbyśmy trenowały po sześć godzin dziennie, takich bioder jak ja, bo masz inną budowę. I nie możesz cały czas głodować, bo potem nie masz siły kopać. A do tego przychodzisz smutna i rozzłoszczona. Masz jeść to, co chcesz, tylko mniej. Ale jedz. Jak zdarzy Ci się zjeść więcej, trochę więcej poćwiczymy. Damy radę spalić wszystko, co chcesz spalić. Ale nie dam rady wyciągnąć Cię ze złego humoru, bo nie jadłaś chleba, makaronu czy czekolady od tygodnia. Ćwiczymy, żebyś była silna – również psychicznie. Twoje nastawienie nam szkodzi. Dajesz swoją energię nie tam, gdzie trzeba. Musisz myśleć, jaka chcesz być, a nie jaka nie możesz być”.
W Japonii byłam dużo za duża, a na Rapa Nui za mała, więc jedyne co mi pozostaje, to słuchać Mariam, Sashy i może wreszcie kiedyś siebie.
Sasha pomogła mi przyjąć bardziej życiową postawę. Dzięki niej zaobserwowałam, że:
Głoduję, kiedy jestem słaba
Jestem słaba, kiedy się biczuję
Biczuję się, kiedy się porównuję
Porównuję się do własnych oczekiwań, marzeń i kogoś kogo lubię.
Kiedyś zrozumiałam , że za mój błąd odpowiada moje myślenie, a nie mój żołądek, zaczęłam częściej przyglądać się, jakie zdania, jakie myśli, jakie obrazy to uruchamia.
I jeżeli myślicie, że teraz wam powiem: I dzięki temu uzyskałam moja najlepszą wagę i nigdy więcej nie byłam na diecie – to NIE , nie powiem tak, bo będzie to kłamstwo.
Ale nauczyłam się dzięki temu, że zdrowa relacja z moim ciałem jest częścią zdrowej relacji ze sobą. Więc nauczyłam się odróżniać przyczynę od skutku. Dzięki temu jestem zbyt leniwa, żeby zrobić zakupy.
3 odpowiedzi
Naprawdę lubię czytać twojego bloga. I nie dlatego, że zawsze się z Tobą zgadzam. Choć często tak… Ale nawet, jak się nie zgadzam, to lubię go czytać. Bo twoje opinie są pokazane jasno i klarownie. I dzięki temu mogę się do nich odnieść w cudownie bezpośredni sposób. To duża ulga, gdyż wiele osób, z którymi mam kontakt, permanentnie unika jakiejkolwiek jednoznaczności.
Jeśli chodzi o względność postrzegania, to jest ona chyba znacznie większa niż zazwyczaj to sobie uświadamiamy. Ostatnio dowiedziałam się np. że dźwięki realnie nie istnieją w otaczającym nas świecie. To, co słyszymy to jedynie wytwór naszego umysłu w reakcji na zmiany ciśnienia w otoczeniu. Przewracający się przedmiot wytwarza ciśnienie, które dociera do naszych uszu, gdzie zamieniane jest na impulsy elektryczne, które w mózgu budują wewnętrzną, wirtualną rzeczywistość. Kto wie, czy wszystkie te dźwięki słyszymy w taki sam sposób. Nie ma żadnego wzorca, do którego można się odnieść. Z wizualnym odbiorem rzeczywistości jest podobnie. Więc chyba naprawdę nie ma powodu, żeby porównywać się do kogokolwiek albo czegokolwiek. Dla mnie to bardzo pocieszające 🙂
Kiedy po raz pierwszy dowiedziałam się o dźwiękach – przeżyłam prawdziwe objawienie. Wiedziałam, że kolory widzimy inaczej. Wiem z moich badań w Izmalkowa.com, że w zupełnie różny sposób definiujemy, rozumiemy te same słowa, pojęcia, a nawet symbole. Ale dźwięki. Dźwięki były chyba dla mnie taka „ostoją”, że jest coś subiektywnego, ale tak jak napisałaś – nie ma. Ile nas, tyle rzeczy – tyle rzeczywistości. Czasem walczymy o nasze zdanie, ale tak naprawdę warto sobie uświadomić, że jedynie możemy przedstawić nasz punkt widzenia – że ktoś słyszy i widzi inaczej. I musimy złapać jego język, jego oczy, jego uszy.
Cieszę się, że czytasz – tym bardziej, że czasem się nie zgadzasz. Pisz, kiedy myślisz inaczej. Dyskusja jest cenniejsza niż przytakiwanie! Uwielbiam ludzi, którzy idą w tym samym kierunku, ale innymi drogami. Zawsze gdzieś po drodze spotykamy się na pikniku i wspólnie dyskutujemy . Sama stworzyłam sobie polane do takich spotkań, flirtując z rzeczywistością – i zawsze Cię na nią zapraszam 🙂
Dziękuję Ci bardzo za komentarz 🙂
O matko, czytam Cię od rana, to chyba 15 artykuł i NIE MOGĘ PRZESTAĆ! Jak to dobrze, że trafiłam na ten blog! Pozdrowienia z Malezji!;)