fbpx

Hotele to najwięksi eco hipokryci!

7 min czytania
udostępnij:
FacebookTwitterEmailPinterestShare

Podsumowanie:

Reading Time: 7 minutes

Mam dosyć przykrywania się ekologią po to, żeby załatwić swoje własne interesy i zadbać o zysk. Wszyscy mówią o transparencji, a potem…

wieszają tabliczkę z tekstem: „Jeżeli dbasz o planetę i nie chcesz się przyczynić do tego, żeby Twoje dzieci widziały drzewo tylko w ZOO dla drzew i piły sztuczną wodę stworzoną w laboratorium – proszę o odwieszenie ręcznika. Jeżeli natomiast jesteś egoistą i niechlujem – oczywiście wypierzemy Ci go – bo nie mamy wyboru”.

Serio? Tak będziemy grać? Przerzucać odpowiedzialność i stosować tanią manipulację?
Jest też kilka rzeczy codziennych na tak wielką skalę, że za każdym razem, kiedy mnie to spotyka – jestem oburzona. Nie tak jak z Indonezyjczykami, ale… dużo głębiej. Bo wyrzucenie butelki za burtę to brak świadomości i edukacji, a niszczenie planety przez korporacje to pazerność, hipokryzja, bezmyślność i lenistwo. Jeden dzień z mojego życia w czasie ostatniego miesiąca:

8:03

Ląduję w Australii, wyrzucam papierowy bilet (boarding pass), którego nawet mi nie sprawdzili – bo wszystko przecież było w telefonie. Wypełniam papierową formułę emigracyjną. Nie wiem, w jaki sposób Australia skorzysta bardziej na wiedzy o tym, jaki mam zawód, kto wydał mi paszport i jaki jest numer lotu, ale posłusznie wypełniam. Podaję osobie od pieczątek. Na co on, nie podnosząc wzroku, oddaje i mówi, że to nie do niego. Po przejściu przez konto emigracyjne stoi wielka przezroczysta skrzynka i pan mówi, żeby tam wrzucić tę formułę. Nikt tego nie czyta, nie sprawdza, nikt nie poświęca sekundy swojego czasu na to, co tam jest. Zmarnowany czas na wypełnianie i zmarnowane tysiące drzew, które idą na drukowanie tych formularzy – co roku miliony. Marnotrawstwo, które nie ma uzasadnienia.

8:50

Kawa w samolotach smakuje zazwyczaj tak, że trudno powiedzieć, czy to kawa, czy herbata – więc mój żołądek, mózg i serce uśmiechają się, kiedy wiedzę coffee shop. Pięknie pachnąca kawa, podana przez pięknie ubranego mężczyznę w pięknym, podwójnym tekturowym kubku:
– Czemu podwójny?
– Bo pojedynczy jest za cienki i parzy w ręce.
– Ale to ani jest dobre dla ekologii, ani dla biznesu.
– Ale dobre dla palców klientów. Mówiliśmy centrali. Ale oni nie chcą tego zmienić – więc ważniejszy jest klient tu, niż lasy gdzieś.
Lasy „gdzieś” kiedyś się skończą, za to na szczęście nasze piękne paluszki nie zostaną poparzone, a panowie z centrali nie muszą niczego zmieniać – bo przecież można pić z podwójnych kubków, bo lasy są „gdzieś”, a nie „tu”.
Moje rozżalenie kubkiem jest trochę mniejsze, kiedy dostaję w prezencie małą czekoladkę. Ma piękne opakowanie z koalą i piękną złotą folijkę. Potem papierek lakmusowy, chyba żeby czekoladka nie zmarzła. Gdybym chciała całe opakowanie tych czekoladek, dostałabym je jeszcze w pudełku, w którym te wszystkie czekoladki byłyby wciśnięte w folijkę – żeby nigdzie nie uciekły. Czekoladka jest ubrana na cebulkę – chyba po to, żeby nie zmarzła w krainie bez drzew i wody. Chyba dłużej otwieram tę czekoladę niż te 3 sekundy, przez które ją jem.

9:30

Wreszcie w hotelu – pierwsza rzecz, którą oglądam – łazienka. Od razu widzę ulotkę w kształcie liścia, która jest dla mnie symbolem hipokryzji i bezczelności hoteli. Ubliżaniem inteligencji gości hoteli jest umieszczanie informacji o tym, że ze względu na troskę o środowisko, mamy nie wymieniać codziennie ręczników. A w tym samym czasie: szampon, balsam i żel pod prysznic są w małych, jednorazowych opakowaniach. Wszystkie dodatki – takie jak szczoteczka, maszynka do golenia czy nawet grzebień, są pakowane w dodatkowe kartonowe pudełka, więc pół kosza na śmieci jest zapełnione tuż po ich rozpakowaniu. W pokoju stoją też 4 małe, plastikowe butelki (szczodrość!) z wodą, klimatyzacja działa na full. Czuję się jak kangaroo na Antarktyce. Nie cierpię tego, że hotele przykrywają się ekologią w ramach swoich korzyści i nie robią absolutnie NIC, żeby naprawdę być bardziej proekologiczni.

12:00

Z przykrością zauważam, że po raz kolejny skarpetkowy potwór zabrał prawie wszystkie skarpetki, więc muszę lecieć do H&M’u.

12:30

Wchodzę do najbliższego centrum handlowego. Po 5 minutach na czole tworzy mi się szron – bo moje spocone czoło zamarza pod wpływem minusowej temperatury. Australia jest tylko trochę  cieplejsza od Azji, która dla mnie jest szczytem zachowań nieekologicznych. Marznąc w Sydney, przypomina mi się Singapur, który tak się chwali, że jest proekologiczny. Gdyby tam nakazać obniżenia zużycia klimatyzacji, jestem pewna, że dziura ozonowa zmniejszyłaby się od razu o kilka metrów. Singapur, który zawsze jest gorący i wilgotny, wymaga, żeby zawsze nosić ze sobą sweter – bo dosłownie marznę, kiedy jestem w jakimkolwiek sklepie dłużej niż 15 minut. Rozumiem, że jest gorąco, ale nie jest to powód, żeby tworzyć Antarktykę w środku Azji.
No więc biegnę do tego H&M’u, bo oprócz skarpetek muszę teraz kupić sweter. W Australii klimatyzacja też działa na full. Mega się cieszę, że ubrania są takie ekologiczne i cały czas promują eko-bawełnę, i mają ambicję, żeby do 2020 roku stosować tylko eko materiały, ale dopóki ten czas nie nastąpi, jest w tym więcej show niż prawdy: każdy produkt ma 3-5 warstw papierowych metek. Komu to jest potrzebne? Ja rozumiem jedną z ceną i podstawowymi informacjami, ale dodatkowa, żeby powiedzieć, że to jest ekologiczna kolekcja i trzecia, że ratują lasy w Amazonii i całą ludzkość przed modową tragedią, jest naprawdę przesadą.
Chyba tylko skarpetki nie mają 5-warstwowej wszytej metki informującej we wszystkich językach świata, że to jest poliester i musisz prać w 30 stopniach. Skarpetki są super, ale oczywiście niezbędna jest im papierowa obręcz, bo to, że są zszyte, nie wystarczy, więc natychmiast po kupieniu kolejne słoje drzew idą do kosza. Ale to nic – najważniejsze, że bawełna jest eko, przynajmniej mamy jakiś punkt zaczepienia dla marketingu.
Swetra nie kupiłam, bo są albo za ładne i nadają się tylko do prania chemicznego (super nieekologicznego, dlatego staram się jak najmniej takich ubrań kupować) albo są plastikowo-syntetyczne czyli potem, jak dostanę uczulenia i alergii, będę musiała się z nimi pożegnać – a matka Ziemia przez najbliższe 1000 lat go nie rozłoży. Płacę za moje skarpetki i dostaję rachunek na 42 cm + papierowe potwierdzenie płatności kartą. Rachunek jest chyba więcej wart niż te skarpetki, a natychmiast pójdzie do kosza – bardzo użyteczne. Nie rozumiem, jaki jest powód, żeby drukować tak strasznie długie rachunki – są jak Proust modowy – im ważniejszy brand, tym więcej papierku na rachunku. Palce we wszystkich kończynach mam jak sople lodu, kicham i smarkam od tego zimna, plus „czysta” klimatyzacja wywołuje alergie, wiec biegnę po Claritine i Polopirynę.

15:40

Piękna, duża samoobsługowa apteka. 4 tabletki Claritine są w pudełku, gdzie by się zmieściło co najmniej 250 gram narkotyku dla alergików. No i po co to pudełko? Jako marketingowiec wiem – po to, żeby dobrze stało i wyróżniało się na półce. Bo jak inaczej brand będzie brandem i będzie budował swoją pozycję i swoją rozpoznawalność? W krajach latynoskich na listku z pastylkami jest często napisane, jak lek przyjmować, a ulotka jest dołączona gumką i jest dużo, dużo, dużo mniejsza, a napisane są tylko niezbędne informacje i podany jest adres, gdzie należy doczytać więcej.

16:00

Mam już wszystkiego dosyć, a jeszcze tyle do zrobienia. Muszę czegoś się napić, bo czuję, że ten upał, klimatyzacja oraz nadmiar myśli totalnie mnie odwodniły. Trudno dokonać wyboru z plastikowych opakowań, każde przekrzykuje się tym jakie jest eko, organiczne, bez sztucznych dodatków, sam sok, same owoce bez konserwantów i bez żadnych dodatkowych szkodników. Super tylko… co z tą butelką. Wiem, że wszyscy musimy pić i że szkło jest ciężkie – też nie lubię nosić – ale promocja wody butelkowanej, która jest gorsza niż z kranów (tak, jak jest w Warszawie) jest dla mnie wręcz niemoralna. Nie bardzo wiem, co mam robić, więc oczywiście kupuję małą butelkę. To co jest natomiast ważne w Australii, to że wszędzie są miejsca do napełniania wody i możesz pójść do każdej knajpy i poprosić o napełnienie swojej butelki wodą. I zrobią to za darmo. Uważam, że wspaniałe jest to, że nie ma tam takiego ciśnienia na wodę kupowaną. Więc jeden punkt dla Australii – może to zrównoważy te hektary lasów, które idą do kosza na lotnisku.
Nie jest to lista rzeczy złych, które się dzieją, ale to co na co dzień widzę najczęściej. I coś, co można MEGA prosto zmienić. Nie jest to budowanie rakiety kosmicznej – to przekręcenie klimatyzacji i nierobienie metek, które od razu i tak idą do kosza. Jestem ostania, która może rzucać kamieniem – bo jestem bardzo daleko od tego, żeby wszystko robić poprawnie – ale… tam, gdzie można i tam, gdzie nas to dużo nie kosztuje – warto to zmienić. Bo łatwo się wkurzam na Indonezyjczyków za to, że wyrzucają butelki za burtę ➳ Psychologia i śmieci I na Kubańczyków, że wyrzucają torby plastikowe za okna, ale czym się różnimy od nich, jeżeli pierzemy w proszku, kiedy można w naturalnych orzechach? Kupujemy sztuczne płyny, kiedy można dopłacić 20% i kupić ekologiczny.
Mam nadzieję, że już niedługo bookując hotel, będę mogła sprawdzić informację na temat jego rzeczywistej przyjazności ekologicznej, a nie deklaracji, które są szczytem hipokryzji i paserstwa. Bardzo bym chciała nie tylko lubić mój hotel, ale też go szanować, a kupując Rutinoscorbin nie tylko nie chorować, ale też nie mieć poczucia, że zniszczyliśmy kilka metrów kwadratowych lasu. Chciałabym wiedzieć więcej, co mogę zrobić i robić to. I chciałabym, żeby giganci, jakimi są korporacje też o tym pomyślały. Pokazując, że osiągnęli troszkę wyższy poziom rozwoju i stać ich na coś więcej niż na obietnice i marketing.
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
IMG_6307
IMG_6308
IMG_6384
IMG_7833 (1)
Nie będę wam pokazywała mnie otulonej w swetry, bo nie jest to jakiś super widok. Daruje również zdjęcia śmieci hotelowych – czyli tych wszystkich opakowań po szczoteczkach do zębów czy wacikach.
Zamiast tego pokażę wam jedno z przepięknych plemion, które spotkałam w trakcie mojej ostatniej podroży – Indianie z french hariany. Oni nie gadają o ekologii. Nie proszą o porządne zachowania. Nie pouczają. Oni po prostu są. Dbają. Kochają. Zero bullshitu.

Similar Posts:

FacebookTwitterEmailPinterestShare
Jeśli ten tekst był dla Ciebie wartościowy – podziel się nim – może akurat ktoś go potrzebuje. #onetribe

2 odpowiedzi

  1. Nie ukrywam, że czytałam wpis z uśmiechem na twarzy, ale fakt pozostaje faktem, że te rzeczy można zmienić, nie jest to nic bardzo trudnego. Czasami chyba po prostu brakuje takiego myślenia pod prąd i wyłamania się ze standardów i niestety wychodzi „będzie w takim to, a takim opakowaniu, bo tak się to robi” etc.

    1. No tak – czasem tak działam na ludzi. Wychodzę z siebie, co może być dość zabawne, ale naprawdę jestem poirytowana tym, że tak się dzieje, bo przecież nie musi, prawda?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

ZAPISZ SIĘ NA NEWSLETTER