fbpx

Adidas. Kocham najbardziej – 9 mniej lub bardziej racjonalnych powodów

7 min czytania
udostępnij:
FacebookTwitterEmailPinterestShare

Podsumowanie:

Reading Time: 7 minutes

Nie będę kreować się na osobę, która nie lubi marek. Lubię. Prowadząc setki badań rocznie, badań, które przyczyniają się do rozwoju marek, zmiany ich pozycjonowania czy strategii promocji –nie mogę powiedzieć, że nie mają one dla mnie znaczenia.

Marki tworzy się często za biurkiem strategów i kreatywnych, a w czasach banalności, powszechności i pospolitości osiągnięcie wyjątkowości na tym polu to prawdziwa sztuka. Moje zamiłowanie do marek jest wzmożone przez moją wiedzę. Marki są dla mnie współczesną sztuką (jeżeli są sztuką). Lubię piękno, oryginalność i determinację. Z badań marek, które robimy w Izmałkowa Consulting, wiem, że trzeba mieć wiele determinacji i spójności, żeby przetrwać w świecie brandów. Im dłużej pracuję, tym więcej mam szacunku dla talentów ludzi, którzy je tworzą. Wspaniała marka to dla mnie wyraz talentu i wizji osoby, która ją stworzyła, a poza piękną naturą – to właśnie talent i odwagę podziwiam najbardziej. Dlatego właśnie lubię marki – z miłości do własnej ekspresji i szacunku do talentu tych, którzy umiejętnie opowiadają historię.

Żółta bluza – 2 sezony podróżowania: Brazylia, Patagonia, Urugwaj, Argentyna, Antarktyda, Wenezuela, Kolumbia, Francja.

Dlatego mam wyrobioną opinię na temat wielu marek. Mnóstwo razy pytano mnie o to, jakie lubię marki. Prawda jest taka, że „lubię” często nie oznacza „znam”. A „cenię” często oznacza „mam bardzo dużo”, bo po prostu lubię piękne historie – a marka to nic innego jak historia.

Jedna z blogerek modowych zapytała mnie ostatnio, które marki najczęściej kupuję. Wymieniłam. A potem zajrzałam do mojej szafy (jak to wprawiony badacz), żeby sprawdzić, czy nie kłamię. Okazało się, że trzech z tych marek w ogóle nie miałam w swojej szafie – jak to mówiła moja asystentka Marta: „Lubię brokuły, ale nie na tyle, żeby je jeść”. Chyba tak samo jest z markami – lubię, ale nie na tyle, by je kupować. Dwóch nie włożyłam na siebie od trzystu lat. Jestem pewna, że kiedyś założę, ale nie teraz. Lubię ich koncept, jednak w chwili obecnej nie są tym, kim ja jestem, więc muszą swoje odczekać.

Jedna marka, o której wspominałam przy okazji, dominowała w mojej szafie. A zwróciłam na to uwagę tylko dlatego, że blogerka wytknęła mi niespójność.

– Mówisz, że nie lubisz marek sportowych, to dlaczego kochasz Adidas?

– Nie kocham Adidas. Kocham Adidas Originals, a to zupełnie coś innego.

Adidas Originals jest marką modową, a nie sportową. Ok, na ślub w niej nie pójdę ani na przyjęcie do ambasady, ale też nie uważam jej za markę sportową. Tak, to prawda – kocham Adidas Originals. Ciuchy tej marki stanowią 1/3 mojej walizki, którą zabieram w kilkumiesięczną podróż co roku. Są rzeczy, z którymi nie rozstaję się (jak z moją ulubioną bluzą FARM). Jeżeli moje powody miłości do tej marki nie przekonają Was – to tylko 50% przecena może to zrobić.

1. Jest taka jak ja

Mam poczucie, że ktoś tworząc te ubrania, myśli o mnie. Nie wiem, czy robi je dla mnie, ale na pewno mnie zobaczył i bardzo chciał mnie ubrać.

Dlatego często mam poczucie, że te ubrania mają na imię Julia. Często udaje mi się przekonać innych, że tak właśnie jest. Cała kolekcja stworzona we współpracy z FARM, kojarzy się wszystkim moim znajomym tylko i wyłącznie ze mną. Kiedy przyleciałam do Brazylii, pierwszy sklep, który chciałam odwiedzić (i jedyny – na początku podróży zakupy nie są wskazane) to był FARM. Taki jak moja kolekcja Adidas – FARM – na maksa kolorowa i oryginalna. To była moja pierwsza rzecz kupiona w Adidas Originals i tak zaczęła się ta miłość. Mała brazylijska marka zaraziła mnie miłością do globalnego giganta. A gigant poznał mnie z najbardziej kolorową i wyluzowaną brazylijską marką.

2. Trzyma mnie w ryzach

Wiem dokładnie, czym jest i co mi zaoferuje. Ma swoją osobowość. Jest dla mnie rozpoznawalna i prywatna zarazem – kocham to, że nigdy nie miałam poczucia obciachu, nosząc tę markę na sobie. To daje mi poczucie bezpieczeństwa, biorąc pod uwagę mój niestandardowy gust. To dosyć zabawne w kontekście tego, że była to (a może nadal jest?) najbardziej dresiarka marka. Również w Związku Radzieckim, gdzie się wychowałam. Ale w kolekcji Originals byłam nie tylko na scenie, robiąc prezentację, ale na imprezach, przyjęciach, czy na kolacji u bardzo konserwatywnych rodziców moich przyjaciół. I reakcja zawsze jest niezmienna – widać mnie a nie markę. Usłyszenie uwagi: Dobrze wyglądasz w tej kurtce Adidasa – to tak jakby powiedzieć, że masz piękny makijaż. Nie kurtka ma być piękna, nie makijaż – ale JA. Stąd moje poczucie, że mój kolorowy Adidas jest na tyle kolorowy, że do mnie pasuje i na tyle przyzwoity, że nie razi. Ja to rozumiem i pytałam w pokoju badaczowym – również to zrozumiałe.

Gizel – 3 sezony podróżowania: USA, Wenezuela, Patagonia, Antarktyda, Brazylia, Urugwaj, Izrael, Kolumbia, Panama, Trinidad i Tobago – noszona absolutnie codziennie z wyjątkiem dni na schnięcie po wypraniu. Nadal ją mam na sobie.

IMG_3997

3. Wiadomo czym Adidas nie jest

Na stronie Adidasa nie wchodzę na żadne inne marki oprócz Originals (no może czasem na Stellę). Wiadomo, że Originals nie robi rzeczy sportowych lub nawet pseudo- sportowych. Nie masz w nich bić rekordów Guinnessa, lub nawet swoich własnych. Masz w nich wyglądać na osobę aktywną, która ma swoje zdanie i mówi o nim głośno oraz odwagę patrzenia w oczy Syrenie Williams i nie proszenia jej przy tym o autograf. Jestem miłośniczką pięknych rzeczy i pięknego stylu życia. Dlatego Originals nie jest na dla mnie na temat marki ale na temat stylu – stad nie epatuje logo w każdym z możliwych miejsc. Nie cierpię tego, nie rozumem, dlaczego marki to robią i nie kumam, kiedy ktoś to nosi. Raz zdarzył mi się niewypał i kupiłam coś z dużym logo. Z powodów dotychczas mi niewiadomych, nie zwróciłam na to uwagi. W konsekwencji ubieram bluzę tylko do biegania, bo mam jednak poczucie, że nie jestem bilbordem, a za bilbord się płaci (nie na odwrót), więc logo musi znać swoje miejsce i rozmiary.

4. To marka kolorowa

Najważniejszy dla mnie powód. Zaczęło się of FARM – kolekcji Gizel – mojej wielkiej miłości. Ktoś kiedyś zabrał przypadkowo moją bluzę na plaży. Rozpaczałam przez trzy godziny, próbując ją ściągnąć przez internet z jakiegokolwiek zakątka świata (nie znalazłam). Całe szczęście, że została zwrócona. Mój spokój również 🙂 Kupiłam kilka kolekcji Rity Ora – skandalicznie za dużo, ale nie mogłam się powstrzymać – z wyjątkiem ubrań z jej smutnych czarno – czerwonych kolekcji. Dowodem na to, że nie tylko ja uważam tę kolekcję za niewypał, jest fakt, że najszybciej i najdłużej wisi na przecenie.

Moja kolekcja spodni od Rity Ora – są ze mną w podróżach, chodzę w nich do klubów, na imprezy i na przyjęcia – w zależności od tego, czy mam na sobie trampki czy obcasy. Totalna wielka moja miłość.

5. To marka trwała

Ja nie potrafię nosić ubrań dobrze. Nie dbam o nie – to są rzeczy, są dla mnie nie – ja dla nich. Więc fakt, że bluza może ze mną przetrwać dwie podróże jest zdumiewający! Po 5 miesiącach, kiedy noszę ją codziennie (bo nie mam nic innego) już czeka na drugą podróż – szacun! Po trzeciej podróży nie mogę powiedzieć, że wygląda jak nowa, ale na pewno pojedzie ze mną kolejny raz. I pomiędzy podróżami – również noszę tę bluzę – kiedy za długo siedzę w domu – przypomina mi wtedy, że jest piękny inny świat też poza Europą.

Koszulka – jest największą bohaterką – zginęła w chińskiej pralni w Trinidadzie 🙁 Była ze mną przez 4 sezony, absolutnie we wszystkich podróżach, Urugwaj, Wenezuela, Brazylia, Argentyna, Francja, Izrael, Panama, Kolumbia, Trinidad i Tobago.

6. Kocham, że Adidas wypuszcza małe serie

Dzięki temu w ich ubraniach jestem tylko ja i kilka innych osób, których nie znam. Szczerze mówiąc, oprócz trampek i leginsów, nie widziałam u innych niczego, co ja mam na sobie. Nienawidzę kiedy ktoś ma to, co ja. Nie cierpię pytania „co to jest” (które sama często zadaję – niedobra ja!), bo nie chcę mówić, co to jest z jednego prostego powodu – nie chcę, żeby ktoś miał to samo. Nie mam tego problemu z Adidasem. Mogę śmiało powiedzieć, skąd coś mam, bo najprawdopodobniej jest już to niedostępne. Polowałam na buty Jeremiego Scotta. Weszłam na stronę Adidasa godzinę po tym, jak się pojawiły – była dostępna tylko jedna para każdego rozmiaru (poza moim). A tak bardzo chciałam je mieć. Dwa dni później dostałam powiadomienie, że ktoś je zwrócił – i proszę bardzo udało się! Jedyne 37 były moje!

IMG_5115

7. Adidas jest odważny

Buty Jeremiego Scotta, o których wspomniałam wyżej, są kontrowersyjne (łagodnie mówiąc). Żółto-zielono-różowe i na dodatek w kropki 🙂 Dla mnie to była miłość od pierwszego spojrzenia. Dla większości osób jest to szok od pierwszego spojrzenia. Moja miłość jest jednak trwała i nieugięta – nie jest w stanie zniszczyć jej żadne krzywe spojrzenie lub komentarz w stylu: „Fajne, ale po co to różowe? Czy kupiłaś je w dziale dziecięcym?”. Noszę je dumnie i cieszą mnie za każdym razem, kiedy na nie patrzę. Podobnie jest z niektórymi rzeczami Rity Ora. Spodnie z siatką po bokach cały czas zbierają komentarze typu: „Co to jest? No co to jest?!”. To jestem ja! Zdarza mi po takich komentarzach zastanawiać, czy przypadkiem nie przegięłam. Ale szczerze mówiąc, nie zdarza mi się to z Adidasem –może z powodu pierwszego punktu – mają na imię Julia, a przecież nie będę się zastanawiać, czy ja nie przegięłam.

8. Marka, która oszczędza czas

Kocham zakupy, ale nie lubię ich robić. Nie lubię galerii, ani dużych sklepów. Chcę kupować łatwo szybko i przyjemnie. Chcę, żeby było dokładnie tak, jak chcę. Nie chcę dużego wyboru i częstej zmiany kolekcji. Najlepiej, żebym wiedziała wcześniej, co będzie lub kiedy będzie. Uwielbiam, że sklep Adidasa jest jak segmentacja marketingowa – wiadomo co, gdzie jest, jak to znaleźć i jak odrzucić co niepotrzebne. To niestety powoduje, że traktuję zakupy jak kupno lodów na zły humor – zajmuje mi to mniej czasu niż wyjście i przyniesienie tych lodów do domu.

9. Adidas zaskakuje

Za każdym razem, kiedy mi się wydaje, że już lepiej być nie może, po godzinie przychodzi seria Red Dragon i myślę sobie „Wow, co za polot, co za zestawienie kolorów!”. Jak można być tak spójnym i zaskakującym jednocześnie? Może to właśnie określa dobrą markę?

Nie jest to artykuł sponsorowany – tylko miłosny. Miałam potrzebę podzielić się tym, co bardzo lubię, bo moje ubrania i bycie sobą, czyli odważnie kolorową, to często moja cecha wyróżniająca, w dużym stopniu dzięki tej właśnie marce.

Similar Posts:

FacebookTwitterEmailPinterestShare
Jeśli ten tekst był dla Ciebie wartościowy – podziel się nim – może akurat ktoś go potrzebuje. #onetribe

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

ZAPISZ SIĘ NA NEWSLETTER