fbpx

Jestem kobietą luksusową

6 min czytania
udostępnij:
FacebookTwitterEmailPinterestShare

Podsumowanie:

Reading Time: 6 minutes

Każdy ma swój prywatny luksus. Wystarczy tylko nauczyć się zauważać te rzeczy, które niekiedy nam przeszkadzają. Nie trzeba mieć wszystkiego, aby poczuć się szczęśliwym. Wystarczy tylko spostrzec małe rzeczy, bądź w nieprzyjemnych dla nas sytuacje przekuć w wielki sukces.

Kiedyś luksus nie był dla mnie słowem ze słownika. Teraz, po prawie 20 latach pracy, mogę wreszcie odetchnąć – mam go pod dostatkiem. I to dużo więcej niż zakładałam, kiedy miałam 20 lat.
Kiedy miałam 19 lat, po raz pierwszy zobaczyłam Beverly Hills.
Dla osoby wychowanej na obdartym osiedlu Związku Radzickiego – to nie był szok. To było nierealne. Jakby mnie przenieśli do innej rzeczywistości. Jakbym nagle znalazła się w filmie. Nie czułam się jak Kopciuszek. Bo ona miała nadzieję. Czułam się jak kopciuch, który nigdy nie będzie miał szansy nawet być obok takiego domu – nie to, że go posiadać. Czułam, że luksus nie jest moim przeznaczeniem.
Myliłam się.
Teraz opływam w luksusie. Teraz, bo dopiero jakiś czas temu zdałam sobie wreszcie sprawę, na czym on polega. Zajęło mi to trochę czasu, ale człowiek uczy się całe życie.
Jest kilka rzeczy totalnie luksusowych w moim życiu, ale 3 są bardzo szczególne:

1. Luksus powiedzenia „NIE”

Jedną z najgorszych dla mnie rzeczy jest bycie głaskaną przez rękę, której nigdy nie chciałabym nawet uścisnąć.
Powód, dla którego mam firmę specjalizującą się w obnażeniu kłamstwa, nie wynika nawet z tego, że brzydzę się kłamstwem (na tyle dobrze rozumiem jego anatomię, że nie brzydzę się) – ale… dlatego, że celem mojego życia jest autentyczność. Jestem fatalna w udawaniu. Od dzieciństwa ciągle byłam szturchana, żebym przestała robić miny. Dziecku się wybacza – dorosłemu gorzej.
Moje miny są tylko reakcją na rzeczywistość – nie mają przycisku „OFF”. Same się robią, jeżeli rozmawiam z kimś, kogo nie szanuję, jeżeli słyszę poglądy, które uznaję za idiotyczne.
Poprawność polityczna, społeczna – to nie są moje mocne strony.
Uważam, że powinniśmy być dobrzy, empatyczni – ale nie poprawni.
Wierzę w empatię, ale nie w udawanie.
Z takimi poglądami – wiecie co dla mnie znaczyła praca w agencji reklamowej? Robienie nie moich prezentacji, bronienie racji, w które nie wierzę. Cierpiałam.
Miałam non stop problemy z żołądkiem, oczami i kręgosłupem – wszystko somatyzowałam.
Odeszłam i założyłam własną firmę.
Jak ręką odjął. Szczerze.

I teraz aż się prosi zakończenie: I żyła długo i szczęśliwie…
Nie.
Bo po magii następuje kryzys. Ekonomiczny.
I nie masz już stałej pensji, ale za to masz coraz mniejsze budżety badawcze. I walkę z gigantami, których stać na rabaty. A Ciebie nie.
I kończysz na tym, że pracujesz nie z tym, z kim chcesz i robisz nie to, co chcesz. Więc znowu zaczęłam cierpieć. Znowu się odezwał żołądek.
Kilka lat temu zrozumiałam, że coś się zmieniło. Pisząc kartki na Boże Narodzenie zdałam sobie sprawę, że wszystkie projekty, które zrobiliśmy, sprawiły mi przyjemność i były powodem mojej dumy.
Był taki szczególny moment, kiedy poczułam, że dorosłam. Przyszła do mnie Klaudyna, moja zastępczyni, z nowym briefem od klienta, dla którego zakończyliśmy projekt kilka miesięcy temu.
–        Hej Julia. Pamiętasz, jaka była masakra ostatnio? Potraktowali nas jak podwykonawców. Możemy tego nie robić?
–        Nie tylko możemy tego nie robić. Ale musimy tego nie robić!
To jest prawdziwie luksusowa sytuacja – nie, kiedy masz tak dużo, że się przelewa. Ale kiedy masz na tyle dużo, że nie musisz być na kolanach. Wtedy, kiedy możesz powiedzieć NIE, gdy masz na to ochotę. Kiedy pracujesz tylko z tymi, którzy kochają pracować z Tobą.

2. Luksus bycia niepraktyczną, kiedy chce być niepraktyczna

Boję się prowadzić samochód. Zdecydowanie wolę być wożona. Ale też nie mogę żyć bez samochodu. Mój przyjaciel Jerzy powiedział: „Twój samochód, jest jak Twoja torebka – jest tam wszystko.”
To prawda. Wożę w nim wszystko.
Zapasowe buty (jedna para do biegania, drugie szpilki, trzecie koturny, gdybym na szpilki już nie miała siły i baletki).
Płaszcz.
Szalik.
Czapka.
Kapelusz na wypadek gdyby była bardziej elegancka okazja (wiem, nie jestem królową Elżbietą – ale nigdy nie wiadomo…).
2 x Harvard Business Review, 2 x ThinkTank – do poczytania, gdyby było nudno.
Torba z rzeczami na boks.
Czekolada i wafle, gdybym była głodna i kilka butelek wody.
Mam tam wszystko!
Więc jest to mój dom, moja torebka, moja przestrzeń osobista.
Ale…
Co roku nie ma mnie co najmniej 6 miesięcy.
Nie prowadzę samochodu poza Warszawą, więc robię tylko 7-8tyś. km rocznie.
Każdy rozsądny człowiek może wyliczyć, że biorąc pod uwagę koszt ubezpieczenia samochodu, jego codziennego utrzymania – nie jest to złoty interes.
Więc wszyscy mnie słusznie namawiają na sprzedaż.
Przygotowana do tej decyzji podzieliłam się moim smutkiem, że jestem taka dorosła i rozsądna, mojemu ukochanemu przyjacielowi – Piotrowi Voelkelowi, że muszę jakoś ogarnąć mój samochód, bo to bez sensu go trzymać. I że zacznę jeździć taksówkami, bo to mądre i praktyczne rozwiązanie.
–        Przecież Ty nienawidzisz czekać! A do tego Ty się zawsze spóźniasz. Po co te taksówki?
–        Bo to jest bardziej praktyczne. Zaoszczędzę kilka tysięcy rocznie.
–        Czy nie masz co do garnka włożyć? Czy musisz oszczędzać, żeby ten samochód utrzymać? Musisz zaciskać pasa, żeby ubezpieczenie zapłacić?
–        Nie, oczywiście, że nie.
–        Więc nie musisz być zawsze taka praktyczna. Wiem, jak lubisz ten samochód. Twoja wygoda jest właśnie Twoim luksusem. Po to pracujesz, żeby pozwolić sobie na rzeczy niepraktyczne. Bądź wreszcie kobietą luksusową i zadbaj o siebie, a nie tylko o stan swojego konta.
Podjęłam więc decyzję. Jednak być nierozsądną i zostawić auto.
I od razu poczułam się jak kobieta luksusowa.
Może to nie jest luksusowe auto – ale zdecydowanie najbardziej luksusowa torebka jaka mam

3. Luksus posiadania wrogów

Nie lubię, kiedy ktoś mnie nie lubi. Nie jest to żadna unikalna cecha – jak każda normalna osoba wolę być lubiana niż nielubiana.
Będąc jednak osobą bardzo dyrektywną – trzeba się pogodzić z faktem, że bycie nielubianym czy krytykowanym – jest raczej częstsze niż rzadsze.
Więc musiałam nauczyć się żyć z paradoksem tego, że lubię wyrażać moje zdanie wprost i nie udawać, nie kłamać, a jednocześnie – jestem dość wrażliwa i obrażalska.
Ale w pracy…
W pracy nie można oczekiwać, że ktoś się nagle zacznie przejmować Twoją patologiczną kruchością, jeżeli Ty na co dzień nie przejmujesz się niczyją kruchością: praca to nie przedszkole – powtarzałam sobie często w biurze – jesteśmy tu po to, żeby pracować, a nie żeby się bawić w piaskownicy własnych problemów emocjonalnych.
Więc byłam jak rekin bez zębów – groźna na zewnątrz – bezużytecznie bezbronna w środku.
Kiedyś mi się zdarzyło, że odrzucili moją prezentację na konferencji.
Normalnie bym się tym nie przejęła, ale tydzień przed wystąpieniem dostałam informację, że ją zaakceptowali.
“Tak, zaakceptowaliśmy, ale… potem się dowiedzieliśmy, że jest Twoja i zdecydowaliśmy wspólnie, że nie powinnaś wystąpić. Jest Ciebie za dużo.”
–        Co to znaczy, że jest mnie za dużo? Że gruba jestem?
–        Przestań. Dobrze wiesz, o co chodzi. Ciągle jesteś na konferencjach, musisz dać przestrzeń innym.
–        Ale jestem, bo ludzie chcą mnie słuchać – dlatego jestem.
–        To prawda, zawsze masz pełną salę – ale inni też mają prawo walczyć o to, żeby ich słuchali.
–        No to niech walczą! Co to ma wspólnego z wyrzucaniem mnie z konferencji, skoro wcześniej przyjęliście mój temat?
–        Nie wiedzieliśmy, że to Ty – inaczej byśmy nie przyjęli.
Skracając tę historie… byłam bardzo stanowcza w tym, że nigdzie nie ustąpię i że albo wystąpię na konferencji albo wystąpię publicznie w tej sprawie.
Więc odpuścili i… przeszłam.
Byłam bardzo waleczna, ale… tak naprawdę było mi strasznie przykro, że była taka reakcja na mnie.
Zadzwoniłam do Klaudyny. Nie, nie żeby opowiedzieć o moim zwycięstwie, ale po to, żeby się najzwyczajniej na świecie wyżalić.
–        Wyobrażasz sobie, jak bardzo mnie nie lubią?!!
–        Nie pochlebiaj sobie. To NAS nie lubią… Ty jesteś tylko twarzą.
–        No, ale w twarz mnie nie lubią… Wyobrażasz sobie, że chcieli nas wyrzucić z konferencji?
–        Hej, Ty to wszystko źle widzisz. Nie lubią nas, bo się boją. Boją się, bo nas szanują. Jesteśmy najmniejszą agencją ze wszystkich agencji. Tak mali, że nikomu nie możemy zagrozić, a mimo wszystko zadają sobie tyle trudu, żeby nas wyrzucić. Uważam, że powinnyśmy napić się szampana za naszych wrogów. Jak ich wkurzamy, to znaczy, że jesteśmy wielkie. Zamiast narzekać – pisz tą prezentację i daj czadu! A na najbliższym statusie – pijemy szampana. Julia – udało nam się!
Każdy ma swój luksus. Przez wiele lat byłam przekonana, że luksus jest tym, co widziałam w Bevery Hills. Z czasem jednak nauczyłam się zadawać sobie pytanie:
Dlaczego chcę to mieć?
Jaką moją potrzebę to zaspokoi?
Czy ja to chcę, czy myślę, że powinnam chcieć?
Kiedy dochodzimy do wniosku, co jest esencją naszego pragnienia, to okazuje się, że nie tak trudno jest ją zaspokoić.
Lubię szum fal i wiatr na twarzy – ale nie muszę mieć jachtu.
Lubię mieszkać w pięknym miejscu – ale możliwość kupowania co i raz to większych domów dodałaby mi tylko siwych włosów, a nie poczucia luksusu.
Lubię mieć poczucie spełnienia zawodowego, ale tytuł zawodowy czy piękne biuro mniej mi tę potrzebę zaspokoją, niż zaproszenie na speech motywacyjny przez GOOGLE.
Lubię podróże – ale nie mam potrzeby mieszkać w 5 gwiazdkowych hotelach.

Jestem równie szczęśliwa, kiedy mieszkam w couchsurfingu, czy w wynajętych pokojach u lokalnych ludzi.
Lubię piękne rzeczy, i lubię je mieć, lecz wielu z nich nie mam.
Teraz jednak już nie odbiera mi to poczucia szczęśliwości – bo zawsze mi się przypomina, że pod koniec dnia i tak opływam w luksusie.
Bardziej niż pieniędzy, biżuterii, torebek Chanel czy domu z kortem tenisowym – potrzebuje poczucia, że nie muszę się naginać, uginać i robić czegoś wbrew sobie.
Nie dla każdego to musi być ważne – ale dla mnie jest.
Bo opływać w luksusie, to nie znaczy mieć wszystko, co tylko możesz mieć – ale mieć to, co MUSISZ mieć.
Ja muszę spojrzeć sobie w oczy każdego dnia.
Podróżować pierwszą klasą w samolocie – mogę, ale nie muszę.
Dlatego, kiedy w zeszłym roku 52 razy przechodziłam przez business class w samolotach myślałam sobie – „Nie żałuj tego, że masz mniej miejsca na nogi i nie będziesz jadła lodów czekoladowych – bo pewnie bardziej możesz być sobą niż ci wszyscy ludzie. Więc nie bądź pazerna.”


Luksus mojego życia polega na tym, że pracuje w zespole, który kocham. Dla klientów, których uwielbiam. Robiąc projekty, które mnie fascynują i to wszystko robię sposobami i metodami, w które wierzę i którym ufam! Spędzam czas tylko z ludźmi, których kocham, szanuję i podziwiam i odwiedzam miejsca, które dają mi energię i inspirację. Mam życie wybrane, nie narzucone. Myślę, że to jest większy luksus niż piękny dom czy elegancki samochód.

Similar Posts:

FacebookTwitterEmailPinterestShare
Jeśli ten tekst był dla Ciebie wartościowy – podziel się nim – może akurat ktoś go potrzebuje. #onetribe

10 odpowiedzi

  1. Pięknie to wszystko ujęłaś, moje poczucie luksusu jest właśnie takie jak Twoje. Trafiłaś w punkt Julio 🙂 „Mogę wszystko, nic nie muszę”, to chyba były słowa z jakiejś piosenki? Nie wiem gdzie usłyszane, ale utkwiły mi w pamięci. Luksus to też poczucie, że masz wybór, że życie nie 'zepchnęło Cię w kozi róg’, a sytuacja ma wyjście, nawet jeśli coś robisz nie tak jak odgórnie narzucono, czy jak się od Ciebie wymaga, ale robisz to po swojemu. Miło znów Cię poczytać to dłuższym czasie nie odwiedzania bloga, pozdrawiam serdecznie! 🙂

    1. Bardzo Ci dziękuję, że znowu mnie odwiedziłaś i że napisałaś 
      Zgadzam się z Tobą całkowicie!
      Tylko dlatego, że możemy – nie znaczy, że musimy.
      Tylko dlatego, że ktoś coś od nas chce – nie znaczy, że powinniśmy.
      Do takiego luksusu trzeba czasem dorosnąć. Ale jak już raz się tego doświadczy – nigdy nie chce się z tego rezygnować.
      Pozdrawiam Cię ciepło i mam nadzieję, że nadal czasem będziesz zaglądała na mojego bloga.

  2. Dokładnie w punkt to napisałaś! Luksus to wcale nie pieniądze, ale możliwość bycia wolnym i to, że można sobie pozwolić na mówienie NIE. Ale powiedzmy sobie szczerze, że do takiego luksusu trzeba dorosnąć emocjonalnie. Ale wcześniej jest to okupione ciężką pracą, również nad sobą. Dopiero jak wierzymy w siebie, to możemy zdziałać cuda:)
    A z tą konferencją, to słabe było zachowanie organizatorów. Dobrze, że zawalczyłaś o siebie, ale kurcze z drugiej strony ja chyba bym odpuściła, bo nie lubię takich zachowań. Pozdrawiam serdecznie, Renata

    1. Renata, ja jestem na maksa przyzwyczajona, że ludzie tak postępują. Nie odpuszczam nie dlatego, że nie uważam, że jest to słabe, bo jest. Ale dlatego, że ważniejsze niż oni i ich opinia – jest dla mnie moje własne samopoczucie.
      Ja nie cierpię czuć, że mam żal.
      Nie cierpię czuć się ofiarą.
      Nie cierpię siebie samej żałować.
      Jestem wojowniczką, bo dzięki temu mogę chodzić z podniesioną głową.
      Chcę mieć prawo do własnej ekspansji – biorę sobie to prawo. Wiele ludzi nie tylko z niego rezygnuje, ale nie wie, że ono istnieje.
      Luksus, to mieć przestrzeń w głowie do robienia rzeczy, które są dla nas ważne w sposób, który uznajemy za godny i ciekawy.
      Całą resztę – można jakoś ogarnąć.
      Dziękuję, że to przeczytałaś i napisałaś.
      Pozdrawiam ciepło.

  3. Witaj. Julio przez przypadek natknęłam się na Twojego bloga ja prowadzę swojego od dwóch lat ale mój blog to wszystko co mnie otacza co inspiruje i tak jak Ty żyję dla pasji dla projektów które udaje mi się realizować . Chciałam jeszcze tylko powiedzieć Ci, że tydzień temu spotkałam jednych znajomych nie poznali mnie lub nie chcieli przyznać się że mnie znają. Ja uznałam to , że będę bogata a stwierdzenie mojego znajomego było nastepujące ” a nie jesteś ” właśnie w tym problem, że jestem bogata bo mam ciekawe życie tak jak Ty mam bliskich i rodzinę którzy mnie wspierają i po cichu dopingują i choć bym pisała dla trzech osób będę to robić i Tobie życzę tego samego bo luksus to nie to co nas otacza ale to jakimi jesteśmy ludźmi. Pozdrawiam Joanna Brzegowy

    1. Joasiu,
      Absolutnie się zgadzam!!! Czasami bywa pewnie smutno, że nie mamy tego, czy tamtego.
      Że jest trochę pod górę, a innym jest łatwiej i przyjemniej.
      Że wiedzą mniej niż Ty, robią coś gorzej lub mniej pracowicie, a i tak szybciej awansują lub są bardziej docenieni.
      Nie wiem, czy Ty czasem masz takie uczucia, ale ja mam.
      Wtedy naprawdę ważne jest, żeby sobie przypomnieć, co jest dla NAS ważne.
      Wolność tworzenia, wolność powiedzenia NIE, wolność bycia sobą – jest naprawdę dla mnie ważniejsze niż jakakolwiek rzecz materialna.
      Więc twórz, nawet jeżeli to będzie dla Ciebie, dla mnie i dla Twjej mamy. Zdanie osoby, którą cenisz jest ważniejsze niż dla całej armii ludzi, z którymi nawet nie chciałabyś spędzić czasu przy kawie.
      #goGIRL

  4. Kiedy czytam ten wpis, czuję ukłucie zazdrości, bo czuję się tak jak Ty, kiedy oglądałaś Beverly Hills. Że nigdy nie będzie mi dane tak pracować czy tak podróżować jak Ty, że wyłącznie *muszę*, *powinnam*. A może to stan przejściowy, może Ty też robiłaś wiele rzeczy wbrew sobie, które doprowadziły Cię wreszcie do obecnej – luksusowej – sytuacji?
    Uściski, S.

    1. Już za jakiś czas- miejmy nadzieję, że bliżej niż dalej będzie moja książka na temat tego, jak żyję i jak do tego doszłam.
      Uważam, że nikt nie jest self made – każdemu ktoś pomaga i coś (sytuacja) pomagają.
      Ja nie jestem wyjątkiem.
      Najważniejszym punktem zwrotnym dla mnie było podjęcie decyzji, co dla mnie jest ważne i całą resztę do tego dopasowałam.
      A ważne jest dla mnie, żeby kochać poniedziałki.
      Wiesz – byłam jakiś czas temu w Bevery Hills i już nie czułam zazdrości, bo miałam już inne nastawienie, poczucie, że jeżeli bardzo chcę to mogę. Więc brzmi to banalnie

  5. Podpisuję się rękami, nogami i łapami mojego kota! Obserwuję u siebie czasami takie parcie, żeby coś mieć – dobra to jak kupię ten telefon, to moje życie się odmieni, jak będę miała taką sukienkę, to już na pewno będzie inaczej itd. Szukałam luksusu w rzeczach (chociaż niezbyt wielu, bo bogata nie jestem 😉 ).
    I od jakiegoś czasu poczułam to samo, co Ty – radość z tego, że może nie zarabiam na razie dużo, ale przynajmniej nie jestem niewidzialną częścią dużej firmy, mogę mówić co uważam, nie zgadzać się i mam duży wpływ na moje zadania i ich realizację. To jest mój luksus, że przychodzę do pracy, w której się liczę, w której jestem zawsze pytana o zdanie i szanowana.
    Drugi mój luksus to już bardziej materialna kwestia. Na studiach żyłam za 400 zł. Pod koniec miesiąca chodziłam do spożywczaka, żeby kupić jogurt i jedno jabłko – na tyle mnie było dziennie stać. Z zazdrością patrzyłam na ludzi przy kasie, którzy mieli kosze wypchane towarem. Postanowiłam sobie wtedy, że kiedyś chcę móc wejść do spożywczaka i kupować do jedzenia to, na co mam ochotę, co mi służy, co jest zdrowe, a nie to – na co mnie stać. Udało się i doceniam to każdego dnia. Wiem, jak to jest jeść suchy ryż z olejem na obiad, za nic nie chcę wrócić do tych czasów 😉
    Też jestem luksusowa! A co 🙂

    1. Cudowny komentarz! Dziękuję! Uwielbiam czytać historie ludzi z tego samego plemienia, co ja.
      My, kobiety luksusowe, powinnyśmy trzymać się razem!
      Ściskam mocno!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

ZAPISZ SIĘ NA NEWSLETTER