fbpx

Jakie jest Twoje emocjonalne DNA?

7 min czytania
udostępnij:
FacebookTwitterEmailPinterestShare

Podsumowanie:

Reading Time: 7 minutes

Wiemy, kim jesteśmy, i będziemy bronić tego do upadłego. Potrzeba zachowania spójnego obrazu tego, kim jesteśmy, jest ważniejsza niż prawda na ten temat. Daje nam poczucie stabilności i kontroli. A w dzisiejszym świecie niektórych rzeczy nie jesteśmy pewni w ogóle. Niektórych – udajemy, że nie jesteśmy pewni. O innych nie myślimy w ogóle, żeby na wszelki wypadek nie zahaczyć o tę niepewność. Ale MUSIMY być pewni, kim jesteśmy, i co robimy, co lubimy, jakimi jesteśmy ludźmi. To nasza jedyna ostoja. Więc, jak to tracimy, to tracimy jedyny grunt pod nogami. Upieramy się za wszelką cenę, żeby to zachować. Świadomie lub nieświadomie.
Tworzymy etykietę. Wierzymy w nią. Stajemy się nią.
Kiedy czujemy, że jesteśmy inni, natychmiast to blokujemy, spychamy do piwnicy podświadomości, racjonalizujemy, żartujemy, fantazjujemy, przypisujemy do sytuacji – wszystko, ale nie to, że jesteśmy inni. Kiedyś moja koleżanka przeżywała dość poważny życiowy kryzys i kiedy pytałam, co słychać, odpowiadała: “Dobrze, wypierdoliłam to do piwnicy podświadomości” (tak, też jest psychologiem).
Selfbooki, inne książki, psychologowie, coachowie, szamani – wszyscy twierdzą jednogłośnie, że całość jest w naszej głowie. Wszystko, co się nam przytrafia, wynika z naszych postaw, przekonań, wzorców, które sami sobie tworzymy. Nawet jeśli wiemy i wierzymy w to, że czas na zmiany, jak często wiemy JAK TO ZMIENIĆ? Jak często jesteśmy na to GOTOWI? Bo prawda jest taka, że nie można zmienić się troszkę. Zmiana jednego przekonania może pociągnąć za sobą całą lawinę zmian, oznacza stworzenie całej nowej historii o sobie, zburzenie pewności tego, kim jesteśmy, po co przyszliśmy na ten świat i dlaczego mamy takie, a nie inne życie. Dlatego często nawet jeżeli mówimy, że chcemy, to jest to DEKLARACJA. Takie noworoczne postanowienie, o którym wiemy z góry, że nigdy się nie spełni. Jeżeli zmiany nie pasują do naszej własnej przypisanej sobie etykiety, to trzeba pokonać wszystkie swoje demony przyzwyczajeń, żeby tych zmian dokonać.
Ja mam prawdziwy dramat i depresję, kiedy jestem smutna, bo widzę siebie jako osobę radosną i szczęśliwą. Robię rzeczy szalone i niemoje, bo uważam się za odważną i oryginalną. Tak samo było ze mną i ze śniegiem. I z tym, że kocham tylko plażę. Ale też że mam chorobę lokomocyjną i klaustrofobię. Jednak moją najstarszą etykietą jest to, że jestem potwornie nieśmiała i nie dogaduję się z ludźmi, którzy nie są z mojej bajki.
Od lat staram się zwracać uwagę na to, jakie nadaję sobie etykiety, ale… w tym roku podjęłam decyzję, że praca nad mindfulness będzie moim priorytetem, więc wyciagnęłam wszystkie moje własne naklejki i postanowiłam sie im przyjrzeć.
A jako że początek roku był na Antarktyce…
Choroba lokomocyjna
Miałam raz chorobę lokomocyjną i uwierzyłam, że tak już mam. Za mało mi dało do myślenia, jak nagle poczułam się lepiej, widząc setki delfinów. Na Antarktyce postanowiłam, że nie będę brała tabletek i zobaczę, co się ze mną dzieje. Nie byłam może fruwająca, ale też nie umierałam. Wmówiłam sobie chorobę, której nie miałam.
Po dwóch dniach podróży podeszła do mnie dziewczyna z jakimś problemem i powiedziała:
“Chyba tylko ty tu znasz wszystkich. Wszyscy ci wszystko opowiadają, więc wiesz wszystko o wszystkich. Czy możesz mi pomóc dogadać się z Rosjanami, żeby mi opowiedzieli o swojej pracy oraz poznać mnie z tym naukowcem, co mierzy ruchy fal?”
Zdałam sobie sprawę, że ma rację – znam wszystkich. I z mojej, i z cudzej bajki. Takie są fakty. Tak bardzo lubię ludzi i ich historie, że lubię postaci z każdej bajki 🙂
Czasami z niektórymi się nie dogaduję i nie ma miedzy nami miłości, ale jak mówi moja przyjaciółka Karolina: “nie jesteś Nutella, żeby Cie wszyscy lubili”.
Owszem cechuje mnie radykalności w wyrażaniu opinii, ale doskonale dogaduję się ze wszystkimi, każdy chce mi opowiedzieć swoją historię. Mało tego – kiedy mówię, że opisuję na blogu historię o ludziach, których spotykam, tym bardziej chcą mi te historie opowiadać.
Pomyliłam moją potrzebę wolności i odwagę wyrażania opinii z nieśmiałością i chęcią bycia Nutellą. Nawet nie wiem kto kiedyś tak o mnie powiedział – musiało to być dawno temu – ale stało się to częścią mnie.
Wierzę, że każdy z nas ma swoją specyficzną esencję, ale wierzę też, że nawet ona może się zmieniać. I musimy być uważni. Ale jeszcze bardziej wierzę, że czasem się mylimy. Mylimy nasze esencje z opiniami, lękami, etykietami. Że nie doceniamy wagi sytuacji – wydaje nam się, że zarówno inni TACY JUŻ SĄ, jak i my TACY JUŻ JESTEŚMY. A zmienianie opinii na temat tego, czym jest nasza esencja, nie jest kryzysem osobowości – jest po prostu lepszym poznawaniem siebie. Tak, możemy stracić na chwilę grunt pod nogami, ale czas się pogodzić z tym, że nie ma w  życiu nic stałego i stabilnego. Tym bardziej stałego i stabilnego gruntu pod nogami…
Zdecydowanie nie jestem rannym ptaszkiem. Zdarza mi się zapłacić za bilet lotniczy więcej tylko dlatego, żeby nie musieć być na lotnisku o 8:00. Zwiedzanie wulkanów na Jawie – żeby zobaczyć jeden trzeba było wstać o 3:00 nad ranem. Żeby zobaczyć drugi – o 2:30. I potem treking pod górę i z góry przez następne 2,5 godziny. Wszystko to zrobiłam dobrowolnie i byłam bardzo szczęśliwa. Zaliczam to do jednych z najlepszych wycieczek w moim życiu. I w życiu nie byłam szczęśliwsza z porannego wstawania.

Nie należę do bardzo outdoorowych osób i na pewno nie lubię trekingu – tak myślałam dopóki nie pojechałam na Sumatrę. Przekonał mnie właściciel hotelu On the rock, pożyczając nawet swoje buty, głęboko wierząc, że będę zachwycona. Byłam.

Okazało się, że spotkanie z naturą było ważniejsze, niż dziesięciogodzinny up and down. Z resztą pod koniec odkryłam, że totalnie to uwielbiam i żałowałam, że to były tylko dwa dni.


Wszyscy mnie mają za typ księżniczki, co sypia tylko w pięknych hotelach. Ja też się za taką uważam, mimo że moje hotele często do pięknych nie należą. Co do jednego zawsze jednak była zgoda – nie jestem namiotową dziewczyną. Nie lubię i już. Nie nadaję się do tego. Na tym trekingu przekonałam się, że spanie na gołej ziemi w śpiworze (zabrakło dla mnie namiotu i dmuchanego materaca) nie jest jakąś wielką kwestią. Spałam jak zabita, obudziłam się świeża jak ogórek. I byłam pełna miłości i wdzięczności dla moich przewodników za najlepsze dwa dni ever!

To, że nie jestem rannym rannym ptaszkiem jest moim największym i najtrwalszym przekonaniem na swój temat. Oczywiście zwiedzanie wulkanów można potraktować jako wyjątek od reguły, ale… kiedy na wypadzie medytacyjnym we Francji budziłam się codziennie o 6:30, żeby zdążyć na medytację na 8:00, okazało się, że to, czy jestem rannym ptaszkiem czy nocną dziewczyną, zależy od tego, o której kładę się spać. Jak musisz o 21:00, to 6:30 jest idealną porą, żeby wstać.

To, że jestem nieśmiała i bardzo trudno nawiązuje przyjaźnie, przez wiele lat nie było nawet moją etykietą – było moim drugim imieniem. Myślę, że po raz pierwszy przekonałam się, że to nie jest prawda, na tym właśnie wyjeździe do Francji.

Pierwszego dnia poznałam Sama i Bea. Następnego dnia rano byliśmy już ze sobą zżyci, jakbyśmy się znali od wieków. Po trzech dniach – byliśmy jak rodzeństwo.

Żegnając się z Bea, obiecałyśmy sobie, że zobaczymy się podczas mojej podróży do Ameryki Łacińskiej za pół roku.

I za pół roku byłyśmy razem w Amazonii.

A za dwa lata znowu byłam u niej w Brazylii.

A za rok będę na jej ślubie. Co miesiąc streszczamy sobie całe nasze życie na Whatsappie. W odpowiednim kontekście z odpowiednimi ludźmi nie mam żadnych problemów w nawiązywaniu kontaktów. Skoro nieśmiałość nie jest częścią mojej natury, to znaczy, że nawet w warunkach niesprzyjających, mogę spróbować odnaleźć się z nowymi ludźmi. Tak się zaczęła moja praca nad zaufaniem nieznajomym, a nie uciekaniem przed nimi.
Podczas podróży na Antarktydę, zamknięcie w jednej łódce okazało się błogosławieństwem – tyle pięknych i niezwykłych osób, z każdym było mega uroczo i zabawnie. Z Jeffem widzieliśmy się kilka razy po podróży i na pewno zobaczymy się jeszcze nie raz. Z Chantel – wielką podróżniczką z Anglii – też na pewno się odwiedzimy. Czasami trzeba tylko dziesięciu dni na to, żeby powstały, jeżeli nie przyjaźnie, to ważne znajomości.

Od kiedy zaczęłam wyjeżdżać na zimę do ciepłych krajów, pozbyłam się wszystkich ciepłych ubrań i teraz musiałam wszystko kupić na nowo. Cierpiałam na samą myśl o tym, że będę musiała to wkładać, tak bardzo tego nie lubię. Już przy pierwszej wycieczce okazało się, że moje podekscytowanie związane z tym, że są zodiaki, lodowce, pingwiny, góry, jest tak wielkie, że te 8 – 9 warstw wkładałam na siebie w mniej niż dwie minuty. Czyli szybciej niż zajmuje wybranie butów do pracy. Więc nie jest tak, że nie lubię zimy i ciepłych ubrań – nie lubię, kiedy jest zimno i nudno.

To ten słynny gburowaty rosyjski naukowiec, który nie tylko otworzył się na rozmowę, ale nawet pozwolił mi wejść do swojego laboratorium. Byłam jedyną osobą, z którą rozmawiał (z pasażerów), więc wszyscy mnie wypytywali, co on tam robi. Bo nawet obsługa statku nie do końca wiedziała. Podczas Sylwestra opowiedział historię swojego życia i o tym, jak więcej ciepła doznaje w Antarktyce badając temperaturę wody, niż od swojej rodziny. Nigdy nie wiemy kto ma jaką historię.

Kiedy po raz pierwszy ktoś mi zaproponował vipassanę – dziesięciodniową medytację – obśmiałam tę osobę. Ja NIE NADAJĘ SIĘ do tego, żeby dwanaście godzin dziennie, prawie bez jedzenia, bez gadania, bez dotykania drugiego człowieka, siedzieć i medytować. Rok po tej rozmowie byłam w Indonezji na medytacji. I mimo gigantycznych problemów ze zdrowiem w tym czasie, siedziałam do końca. Dziesiątego dnia stwierdziłam, że nie pamiętam dlaczego myślałam, że to nie dla mnie.

Całe życie wszyscy mi mówili, że nie mam zdolności manualnych i całe życie było to dla mnie oczywiste – nie mam żadnych talentów plastycznych. Co jest ok – nie każdy musi mieć. Podczas przygotowań do festiwalu Tapati, kiedy mnie poproszono o pomoc w przygotowywaniu strojów, odmówiłam, tłumacząc się tym, że nie mam talentu. „Nie potrzebujesz talentu, masz tylko zrobić strój”. Mój hiszpański był za słaby, żeby wytłumaczyć, że właśnie do tego potrzebuję talentu. Skończyło się na tym, że segregowałam pióra (co tylko brzmi łatwo) i zrobiłam dziesiątki koron i dziesiątki kwiatów z liści. „Widzisz, że nie musisz mieć talentu? Trzeba po prostu robić.” Uważam, że moje korony były tak piękne, że można powiedzieć, że jednak trochę talentu mam.

Tańczyłam jako dziecko, ale wszyscy, na czele ze mną, uznali, że nie mam talentu. Takie były fakty. „Na scenie to nie jest ci dane tańczyć”. To i tak było lepiej, niż to, co powiedzieli mi lekarze po wypadku – że w ogóle nie będę tańczyła. Ugruntowali we mnie przekonanie na temat mojej umiarkowanej sprawności fizycznej. Tymczasem na festiwalu Tapati, będąc już na scenie, mówiłam sobie: „A jednak tańczę! Wbrew temu, co mówili inni! Wbrew temu, co mówiłam sobie.” Tapati mnie przekonało chyba po raz pierwszy, że jeżeli czegoś bardzo chcesz, to znajdziesz sposób, nawet jeżeli nie jesteś do tego najlepszą osobą. Nie byłam najlepszą tancerką tego wieczoru, ale jestem pewna, że byłam jedną z najszczęśliwszych. Bo dałam sobie szansę na zmianę przekonania o tym, że NIGDY nie będę tańczyła. 

Nie cierpię życia na wsi. Farma i takie tam kopanie w ziemi – to nie dla mnie. Na farmie w Chile, kiedy zbierałam awokado (kto by pomyślał, że to takie fizyczne zajęcie, ale te owoce naprawdę mocno trzymają się drzewa), kosiłam trawę, ogarniałam inne warzywa, już wiedziałam, że to też nie jest moje DNA. Kiedyś będę bardziej niż chętnie mieszkać na farmie.

Similar Posts:

FacebookTwitterEmailPinterestShare
Jeśli ten tekst był dla Ciebie wartościowy – podziel się nim – może akurat ktoś go potrzebuje. #onetribe

3 odpowiedzi

  1. Dla mnie to opowieść o tym, czy myślimy o sobie przez pryzmat Ja-tożsamości, czy też obserwujemy siebie w różnych sytuacjach. Przez wiele lat czułam się zagubiona, bo koniecznie chciałam siebie określić jako „jakąś”. Przeglądałam się w oczach innych, a ponieważ różnie mnie postrzegali, zagubienie nie znikało. Od kilku lat często zmieniam miejsce zamieszkania. To mi pokazało, że nie muszę zamykać się w jakimś wyobrażeniu o sobie. Inaczej czuję się na Helu, inaczej zachowuję w Zakopanem, inne priorytety mam gdy przyjeżdżam do Warszawy. Kiedyś pomyślałabym, że to niedojrzałe, bo przecież trzeba się określić, a zmienność jest w pewnym sensie niedojrzała.Dorosłość to stabilizacja, odpowiedzialność, trwałość przekonań. Młodość to czas na labilność, eksperymenty, „szalone” decyzje. Myśląc o sobie w kategoriach trwałych, wyznaczamy sobie bezpieczne granice. A przecież wszystko płynie i tak jak napisałaś, nawet esencja nie jest niezmienna. Kwestia tego, czy to widzimy.

    1. Oleńko -sama nie napisałabym tego lepiej !! Jesteśmy wyuczeni ze stałość i jednorodność to sa jedyne i największe zalety … Faktem jest to ze jesteśmy różni w zależności od kontekstu i należy przyjąć ten fakt. Woda w -100 i +100 celsjusza wyglada inaczej ale … Wciąż to h2o i ja w pracy, podróży,z przyjaciolka ,przed okresem i po udanej prezentacji -jestem inna …
      Mylimy integrity ( sorry nie wiem jak to polsku ) z oczekiwaniem mechanicznosci robota

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

ZAPISZ SIĘ NA NEWSLETTER