Ostatnio kupiłam złą książkę, kiedy zdecydowałam się posłuchać rekomendacji osoby, którą ledwo znałam. I tak kupiłam najnudniejszą książkę na temat współczesnej filozofii – nie dałam rady przebrnąć przez więcej niż 84 strony. Sama nie wiem, jak mogłam tak zrobić – podążać za poleceniem osoby, której nie znasz – to, jak używać mapy Nowego Jorku w San Francisco!
Kupowanie książek dla mnie nie jest tak automatyczne i refleksyjne, jak kupowanie kawy w Starbucksie, dlatego kieruję się przy tym kilkoma zasadami. Być może czasami banalnymi i z pewnością nie dla każdego, ale są one moim kręgosłupem książkowym.
1. Samoświadomość
Nie mamy wpływu na to, co lubimy (to wiemy i z życia i z psychologii), ale mamy wpływ na to, co z tym zrobimy.
Ja ZDECYDOWAŁAM podążać za tym, co kocham, a nie za tym, co kochać powinnam.
Dlatego kupuję tylko i wyłącznie książki, które JA uznaję za przydatne, a nie takie, które są na listach typu: „9 książek, które musisz przeczytać w tym roku”, „100 książek, które musisz przeczytać przed śmiercią” czy „45, które nauczą cię jak być bogatym i szczęśliwym”.
Ten, kto REKOMENDUJE, co MUSZĘ przeczytać, nie jest mną, więc nie wie, co powinnam zrobić / zobaczyć / PRZECZYTAĆ przed śmiercią. Dlatego moje książki – TO MOJA LISTA „MUSZĘ”.
Tak więc zasada numer 1 – dowiedz się, czego naprawdę chcesz OD KSIĄŻEK i zaakceptuj to.
Nie ma co SIĘ Z NIMI NA SIŁĘ lansować – od tego jest Plac Zbawiciela.
2. Ograniczone zaufanie
Nie czytam recenzji i nie pytam o radę.
W jednym z komentarzy pod moim poprzednim tekstem o książkach ktoś napisał, że cudownie jest pójść do księgarni i porozmawiać na temat tego, co można poczytać i co ludzie polecają.
Ale kto poleca? Na jakiej podstawie mi to poleca? Dlaczego mam wierzyć, że ta rekomendacja jest dobra?
To nie jest restauracja, żeby pytać, czy kalmary są świeże i czy kelner je poleca.
Kiedy podróżuję – nie czytam ani przewodników, ani recenzji, ani żadnych blogów DOTYCZĄCYCH MIEJSC, KTÓRE ODWIEDZAM. Sama nikomu niczego nie polecam, chyba że ktoś bardzo mnie prosi, ale wtedy na jego odpowiedzialność.
Zasada jest taka – możemy komuś coś doradzić, jeżeli dobrze znamy jego „wymiary psychologiczne”.
Nikt nie poleca butów w sklepie, dopóki nie zapyta Cię na, na jaką okazję ich potrzebujesz i jaki styl lubisz. Każdy, kto mnie widział wie, że buty Ryłko są raczej nie dla mnie, ale to nie znaczy, że to są złe buty. Ja chodzę w trippenach, które ZDECYDOWANA WIĘKSZOŚĆ OSÓB, które znam uważa za najbrzydsze buty świata – a ja je kocham porównywalnie do tego, jak kocham gorzką czekoladę (a naprawdę BARDZO ją kocham).
Z książkami jest podobnie – nie można pytać o opinię, jeżeli nie MASZ PEWNOŚCI, że ta osoba wie, czego potrzebujesz.
Więc ufam opiniom tylko i wyłącznie osób, których wymiary psychologiczne sama znam. Nie muszą być z tego samego przedszkola, pracy czy siłowni, ale muszą mieć podobny system myślenia.
Ufam rekomendacjom takich osób jak – Tai Lopez czy Gary Vaynerchuk. Kiedy jestem na Festivalu Cannes Liones czy na Eurobest – zawsze potem łączę się w social media ze speakerami, których podziwiam. Jeżeli oni coś polecają – wchodzę w to!
Jeżeli ktoś mnie zachwycił na scenie, jeżeli mnie czegoś nauczył – to jest duża szansa, że jego polecenia zrobią na mnie takie samo wrażenie.
Ufam osobom, które mnie znają lepiej niż ja sama siebie i są na tyle rozsądne, że nie narażają mnie na marnowanie czasu.
3. Wolne zanurzenie
Kocham czas spędzony w księgarni. To jest MÓJ samotny czas. Nie lubię go z nikim dzielić i nie lubię kiedy ktoś mi przeszkadza rozmowami.
Zawsze wybieram działy: psychologia, biznes, religia, biografie i tam zawsze tworzę moje prywatne SPA.
Przechodzę przez wszystkie książki, które tam są. Mam kilka zasad, część uzna je za kontrowersyjne, ale u mnie się sprawdzają.
- Jeżeli tytuł jest uwłaczający mojej inteligencji – odkładam. Uwłaczający, czyli – „Jak być szczęśliwym w 5 minut”; „Nigdy nie jest za późno, aby tworzyć dobre relacje” itp. Nie czytam opracowań i nie chcę, żeby książka mnie naprawiała. Wracając do punktu 1 – wiem, że potrzebuję inspiracji i wiedzy, a nie książkowego terapeuty. Wolę pójść na kozetkę – trochę drożej, ale za to szybciej.
- Nie kupuję książek zbyt cienkich, bo z nimi jest, jak z jedną gałką lodów – tylko się złościsz, że tak mało i chcesz więcej. Potrzebuję podróży samolotem lub przynajmniej pociągiem, a nie jednego przystanku tramwajem.
- Czytam zawsze ostatnią stronę i bio autora – jeżeli mnie nie poruszyło – odkładam z powrotem.
- Jeżeli mnie poruszyło – czytam spis treści, a potem otwieram na dowolnej stronie – jeżeli po akapicie nie chce mi się już czytać dalej – książka ląduje na półce.
Czy to jest niesprawiedliwe i uproszczone traktowanie książek? Na maksa. Gdyby książki były ludźmi – oburzyłyby się za takie przedmiotowe traktowanie.
Ale ja na to patrzę tak: książek jest dużo, czasu mam mało. Potrzebę wiedzy mam GIGANTYCZNĄ. Muszę mieć coś, co wchłonie mnie jak czarna dziura, że zapomnę o całym świecie i będę słyszeć tylko dźwięk mojego zielonego mazaka.
4. Drobny druk
Kiedy robimy badania w IZMAŁKOWA związane z bankowością – zawsze wynika z nich, że ludzie boją się w umowach fragmentów, które są napisane drobnym druczkiem. Zawsze boją się, że zawierają one coś podchwytliwego, coś co może w efekcie pozbawić ich domu, spowodować, że zbankrutują. To, co się nie sprawdza w umowach – doskonale sprawdza się w książkach. Ja kocham mały druk. I kupuję wyłącznie książki napisane drobną czcionką i z małą interlinią między wierszami.
Nie jest to żadna fobia ani preferencja estetyczna. Duży druk zazwyczaj jest w książkach, które przerabiają czyjeś myśli, a nie wnoszą nowych. Jest charakterystyczny dla poradników i książek typu self help w stylu: Pomóż sobie sam, naucz się w 5 minut lub w weekend, 101 najważniejszych rzeczy, które musisz wiedzieć o….
Duży druk, to zazwyczaj uproszczona wersja tego, co jest napisane gdzie indziej małym drukiem. To jest subiektywny wybór autora co według niego jest najważniejsze z książki źródłowej. A jak już napisałam w zasadzie numer 2 – nie widzę powodu, dla którego mam komuś ufać bardziej niż sobie.
Lubię sama dochodzić do wniosków i nie lubię, kiedy ktoś to robi za mnie. Moje wnioski na moją odpowiedzialność. Czytając sama chcę wybrać to, co uznaję za ważne i dla mnie stosowne. Książka, która jest przeglądem najważniejszych biznesowych książek dekady nie spotka się z moim zainteresowaniem. Wychodzę z założenia, że skoro te książki są tak ważne – to warto przeczytać je w całości, a nie ich skrót opracowany przez kogoś, kto wybrał to, co z nich jest według niego najważniejsze.
5. Streszczenia
Nigdy, nawet przygotowując się do matury, nie czytałam streszczeń żadnych lektur.
Nigdy nie kupowałam ściąg i nie wierzyłam, że pomogą mi opracować dobrze temat.
Z psychologii uczenia się wiemy, że zapamiętujemy tylko jakąś część materiału, który przyswajamy. Co oznacza, że czytając skrót zapamiętujemy tylko powiedzmy 20% informacji. Co to jest 20% z 20 % ? – chociaż nie wiem czy „Zbrodnia i kara” streszczona na 15 stronach to jest nie 20 % a 2% całości…
Dlatego też książki, które zawierają np. skrót 10 najważniejszych książek biznesowych dekady – wydają mi się absurdalne.
Jeżeli to są najważniejsze książki – to muszę znaleźć czas na ich przeczytanie. W całości.
Podobnie traktuję streszczenia książek typu self help z obszaru psychologii. Jeżeli nie jestem w absolutnej depresji i desperacji, to zdecydowanie wolę poczytać sobie Karen Horney, Junga, Hellingera, czy innych wybitnych psychologów niż bawić się w poszukiwanie plastra niekoniecznie ma moje rany.
Ja osobiście nie praktykuję drogi na skróty, ale oczywiście co kto lubi.
6. Nieznany świat
Uwielbiam księgarnie w Indiach. Indie mają GENIALNYCH pisarzy z dziedzin filozofii i biznesu. Powód, dla którego kocham te książki jest taki, że szansa na to, iż ktoś inny z mojego środowiska je przeczyta są bliskie zeru.
To znaczy, że mam wiedzę, której nikt nie będzie miał.
Skutecznie więc dążę do posiadania wiedzy oryginalnej (nie mylić z tajemną).
Moja zasada jest taka – czytam to, co czytają inni tylko wtedy, kiedy MUSZĘ się o tym wypowiedzieć lub przeczytać to do pracy.
Przez tyle lat przekonałam się do jednego: Twoja konkurencja czyta te same książki, chodzi na te same wykłady, ogląda te same filmy na YouTube. I dlatego wszyscy ciągle robimy te same rzeczy. W taki sam sposób prowadzimy działania marketingowe, piszemy artykuły na te same tematy. Różnimy się co najwyżej stylem, ale nie treścią.
Zatem jeżeli chcesz być oryginalny – musisz mieć oryginalną wiedzę. Musisz mieć INNE spojrzenie.
Zawsze tak miałam. W to wierzę – tak działam.
Książki z dziedziny filozofii i religii zawsze pomagały mi stworzyć genialne strategie, opracować niebywałe techniki badawcze, zrobić w IZMAŁKOWA analizę badawczą tak dogłębną, że kiedy moi klienci na prezentacji ją usłyszeli – nie chcieli wychodzić, chcieli WIĘCEJ.
7. Kocham książki tych, KTÓRYCH kocham
Są autorzy, których kocham miłością wielką i namiętną.
Kupuję wszystko, co napiszą.
To jest wyjątek, w którym nie stosuję się do żadnej zasady z punkty 3.
Niczego nie sprawdzam. Nie czytam wyrywkowo fragmentów. Kupuję i nie mogę się doczekać specjalnego momentu, kiedy zacznę to czytać.
Murakami, Yalom, Zimbardo, Ferguson, Kahneman – nad zakupem ich książek się nie zastanawiam. Za nimi skoczę w ogień. Chociaż chyba w ich przypadku to jest mało fortunne określenie – lepiej zabrać je na bezludną wyspę.
To jest 7 moich zasad, którymi kieruje się wybierając książki. Nie są to żadne wytyczne, ani punkty obowiązkowe. Dziele się nimi – bo często ludzie pytają mnie, w jaki sposób wybieram swoje lektury. Jeżeli coś Wam się przyda – super. Jeżeli nie – pewnie macie swoje sposoby, a nie ma lepszej zasady niż posiadanie samoświadomości i podążanie za nią.
2 odpowiedzi
Wygląda na to, że u mnie wygląda to podobnie. 😉
Ula – #oneTribe!!!!
Super!
Buziaki!